Wielki Bój – Dzień 009

Duch Chrystusa to duch misji. Pierwszym odruchem odnowionego serca jest przyprowadzić innych do Zbawiciela. Takiego właśnie ducha posiadali waldensi. Czuli, że Bóg oczekuje od nich czegoś więcej, niż tylko zachowania czystości prawdy wewnątrz ich społeczności; spoczywała na nich ogromna odpowiedzialność, aby ich światło świeciło tym, którzy przebywali w ciemności; potężną mocą Słowa Bożego próbowali złamać okowy, jakie nałożył Rzym. Kaznodzieje byli szkoleni do misji, a od każdego, kto pragnął włączyć się do służby, wymagano, aby najpierw zdobył doświadczenie jako ewangelista. Zanim którykolwiek z nich mógł objąć opieką zbór w rodzinnej okolicy, musiał przez trzy lata służyć na jakimś polu misyjnym. Ta służba, wymagająca od samego początku poświęcenia i samozaparcia, stanowiła odpowiednie wprowadzenie do duszpasterskiego życia w niebezpiecznych czasach. Młodzi, których ordynowano do tej świętej służby, dostrzegali, że zamiast ziemskich bogactw i chwały mają przed sobą perspektywę pełnego trudu i zagrożeń życia, a być może również męczeństwo. Misjonarze wychodzili po dwóch, podobnie jak Jezus rozsyłał swoich uczniów. Każdy młody miał przy sobie starszego, doświadczonego towarzysza, odpowiedzialnego za jego szkolenie, którego wskazówkami się kierował i którego poleceń słuchał. Współpracując, nie zawsze przebywali razem, lecz często spotykali się, aby się modlić i naradzać i w ten sposób wzajemnie wzmacniać się w wierze. 

Gdyby ujawnili cel swojej misji, byłaby to zarazem jej klęska; dlatego też starannie ukrywali jej charakter. Każdy kaznodzieja parał się jakimś rzemiosłem, więc misjonarze prowadzili swoje dzieło pod pozorem wykonywania zawodu. Zwykle wybierali kupiectwo lub domokrążny handel. „Rozwozili jedwab, przedmioty jubilerskie i inne, które w tym czasie trudno było nabyć poza odległymi ośrodkami handlowymi; chętnie przyjmowano ich jako kupców tam, gdzie odtrącono by ich jako misjonarzy”18. Ich serca bezustannie wznosiły się do Boga w modlitwie o to, aby udzielił im mądrości, w jaki sposób mają przedstawić skarb cenniejszy niż złoto czy drogie kamienie. Potajemnie nieśli ze sobą kopie całej Biblii lub jej urywków; kiedy nadarzała się okazja, zwracali uwagę swoich klientów na te rękopisy. Często w ten sposób budzili zainteresowanie lekturą Słowa Bożego i z radością pozostawiali jakiś jego fragment tym, którzy pragnęli go otrzymać. 

Dzieło tych misjonarzy rozpoczynało się na równinach i w dolinach u podnóża ich rodzinnych gór, ale rozprzestrzeniało się o wiele dalej. Boso i w pospolitym odzieniu zakurzonym w pyle dróg jak szaty ich Mistrza przechodzili przez wielkie miasta i docierali do odległych krain. Wszędzie rozsiewali drogocenne ziarno. Na drodze, którą przebyli, wyrastały zbory, a krew męczenników dawała świadectwo prawdzie. Dzień ostateczny objawi bogate żniwo dusz zebrane dzięki wysiłkom tych oddanych mężów. W przebraniu i w milczeniu Słowo Boże torowało sobie drogę przez chrześcijaństwo i spotykało się z radosnym przyjęciem w domach i sercach ludzi. 

Pismo Święte było dla waldensów nie tylko prostym zapisem relacji Boga z ludźmi w przeszłości czy objawieniem obowiązków i zadań na dziś, ale także odsłaniało niebezpieczeństwa i wspaniałość przyszłych dni. Wierzyli oni, że koniec wszystkiego nie jest zbyt odległy, a gdy z modlitwą i ze łzami w oczach studiowali Biblię, znajdowali się pod coraz głębszym wpływem jej cennych słów i rosło w nich przekonanie o obowiązku przekazania innym jej zbawiennych prawd. Na jej stronicach widzieli przedstawiony jasno plan zbawienia, a ufając Jezusowi odnajdywali pocieszenie, nadzieję i pokój. W miarę jak światło rozświetlało ich pojmowanie i wnosiło radość do ich serc, coraz bardziej tęsknili za tym, aby rozprzestrzeniać jego promienie na tkwiących w mroku błędów papiestwa. 

49-

Widzieli, że pod przewodnictwem papieża i księży tłumy na próżno usiłują osiągnąć przebaczenie, umartwiając ciało za grzech duszy. Ludzie nauczeni ufać temu, że zbawią ich własne dobre uczynki, bezustannie przyglądali się sobie samym; ich umysły skupiały się na grzesznym stanie, a widząc, że narażają się na gniew Boży, trapili duszę i ciało, jednak mimo to nie doświadczali ulgi. W ten sposób wrażliwe serca pozostawały w okowach doktryn Rzymu. Tysiącami porzucali rodziny i przyjaciół, aby spędzić życie w klasztornej celi. Na próżno próbowali osiągnąć spokój sumienia przez częste posty, okrutne samobiczowania, nocne czuwania, wielogodzinne leżenie krzyżem na zimnych, wilgotnych kamiennych posadzkach swych posępnych siedzib, długie pielgrzymki, upokarzającą pokutę i straszliwe męczarnie. Wielu cierpiało przytłoczonych poczuciem grzechu, ściganych lękiem przed pomstą Boga, aż ich wyczerpany organizm domagał się swoich praw i bez jednego bodaj promienia światła czy przebłysku nadziei schodzili do grobu. 

Waldensi pragnęli zanieść tym zgłodniałym chleb życia, ogłosić im orędzie pokoju zawarte w Bożych obietnicach i wskazać Chrystusa jako jedyną nadzieję zbawienia. Twierdzili, że doktryna głosząca, iż dobre uczynki wystarczą, aby odpokutować złamanie prawa Bożego, jest z gruntu fałszywa. Poleganie na własnych zasługach przesłania widok na nieskończoną miłość Chrystusa. Jezus umarł, poświęcając się dla człowieka, ponieważ upadły rodzaj ludzki nie był w stanie dokonać niczego, czym mógłby wykazać się przed Bogiem. Zasługi ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Zbawiciela są fundamentem wiary chrześcijanina. Zależność człowieka od Chrystusa jest tak rzeczywista, a jego związek z Nim musi być tak bliski, jak związek ramienia z ciałem albo gałązki z krzewem winorośli. 

Nauki papieży i duchowieństwa prowadziły ludzi do tego, aby postrzegali Boga, a nawet Chrystusa, jako surowego, posępnego i groźnego. Zbawiciela przedstawiano jako tak bardzo pozbawionego sympatii wobec upadłego człowieka, że trzeba było odwoływać się do wstawiennictwa księży i świętych. Ci, których umysły zostały oświecone przez Słowo Boże, pragnęli ukazać ludziom Jezusa jako pełnego współczucia, miłującego Zbawiciela, który z otwartymi ramionami zaprasza wszystkich, aby przyszli do Niego z brzemieniem grzechu, ze swoim niepokojem i zmęczeniem. Pragnęli usunąć przeszkody, jakie nagromadził szatan, aby ludzie nie widzieli obietnic i nie zwracali się bezpośrednio do Boga, by wyznać swe grzechy i otrzymać przebaczenie i pokój. 

Jakże gorąco misjonarz z grona waldensów pragnął odsłonić przed dociekliwymi drogocenne prawdy ewangelii. Ostrożnie wydobywał pieczołowicie przepisane fragmenty Pisma Świętego. Jego największą radością było przynieść nadzieję wrażliwemu i obarczonemu grzechem sercu, które dotąd postrzegało Boga jako mściciela, który tylko czeka, aby wymierzyć sprawiedliwość. Drżały mu wargi, a oczy zachodziły łzami i niejeden raz upadał na kolana, kiedy otwierał przed swymi braćmi cenne obietnice ukazujące jedyną nadzieję grzesznika. W ten sposób prawda przenikała do niejednego tkwiącego w ciemności umysłu, rozpraszając chmury przygnębienia, dopóki Słońce Sprawiedliwości nie zaświeciło w sercu, niosąc w swych promieniach uzdrowienie. Często zdarzało się, że ten sam urywek Pisma czytano wielokrotnie, bo słuchacz chciał usłyszeć go jeszcze raz, jakby pragnął upewnić się, że usłyszał wszystko, jak należy. Szczególnie często proszono o powtórzenie następujących słów: „Krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu” (1 J 1,7). „I jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak musi być wywyższony Syn Człowieczy, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (J 3,14-15). Wielu wyprowadzono z błędu, który głosił Rzym. Widzieli, jak daremne jest pośrednictwo ludzi czy aniołów w sprawie grzesznika. Gdy prawdziwe światło świtało w ich umysłach, wołali z radością: „Chrystus jest moim kapłanem; Jego krew — oto moja ofiara; 

-50-

Jego ołtarz moim konfesjonałem”. Całkowicie polegali na zasługach Jezusa, powtarzając: „Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu” (Hbr 11,6). „Nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12). 

Zapewnienie o miłości Zbawiciela wydawało się czymś, co przekracza pojmowanie tych biednych serc miotanych burzą. Ulga, jakiej doświadczali, była tak ogromna, spływał na nich taki potok światła, że zdawało im się, jakby znaleźli się w niebie. Ich dłonie spoczywały ufnie w dłoni Zbawiciela; ich stopy stanęły na Odwiecznej Skale. Zniknął zupełnie strach przed śmiercią. Gotowi byli teraz pragnąć więzienia i stosu, gdyby mogli w ten sposób uczcić imię swego Odkupiciela. 

Niekiedy Słowo Boże było w ten sposób dostarczane i odczytywane w ukryciu pojedynczym osobom, czasem małej grupce stęsknionej za światłem i prawdą. Wielokrotnie spędzano w ten sposób całe noce. Zdumienie i podziw słuchaczy bywały czasem tak wielkie, że posłaniec łaski nierzadko był zmuszony zaprzestać czytania, dopóki słuchacze nie zdołają pojąć wieści o zbawieniu. Często padały pytania podobne do tych: „Czy Bóg naprawdę przyjmie moją ofiarę? Czy uśmiechnie się do mnie? Czy mi wybaczy?”. W odpowiedzi czytano im słowa: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie” (Mt 11,28). 

Wiara chwytała się obietnicy i słychać było radosny odzew: „Nigdy więcej długich pielgrzymek; nigdy więcej żmudnych wędrówek do grobów świętych. Mogę przyjść do Jezusa taki, jaki jestem, grzeszny i upadły, a On nie odepchnie pokornej modlitwy. «Twoje grzechy są ci przebaczone». Moje, nawet moje mogą zostać przebaczone!”. 

Strumień świętej radości napełniał serca; wywyższano imię Jezusa, wychwalając je z dziękczynieniem. Szczęśliwi ludzie wracali do swych domów, aby dalej rozsiewać światło i opowiadać innym, najlepiej jak tylko potrafili, swoje nowe doświadczenie: że oto odnaleźli prawdziwą i żywą Drogę. W słowach Pisma Świętego przejawiała się dziwna i pełna powagi moc, która przemawiała bezpośrednio do serc tych, którzy tęsknili za prawdą. To głos Boga przekonywał słuchaczy. 

Posłaniec prawdy ruszał w dalszą drogę, jednak często wspominano jego pokorę, szczerość, żarliwość i głęboki zapał. W wielu przypadkach słuchacze nie pytali go, skąd przyszedł czy dokąd zmierza. Byli tak oszołomieni, przede wszystkim zaskoczeni, a potem tak pełni wdzięczności i radości, że nawet nie pomyśleli, aby go o to zapytać. Kiedy naciskali, by udał się z nimi do ich domostw, odpowiadał, że musi odwiedzić jeszcze inne owce ze stada. Pytali wtedy: „Czyżby był aniołem z nieba?”. 

W wielu przypadkach już go więcej nie widziano. Kierował się ku innym krainom albo jego życie gasło w jakimś nieznanym lochu, a być może jego kości bielały tam, gdzie zaświadczył o prawdzie. Jednak słowa, jakie pozostawił, nie mogły zostać zniszczone. Wykonywały swoje dzieło w ludzkich sercach. Dopiero dzień sądu objawi błogosławione rezultaty. 

Misjonarze waldensów wkraczali do królestwa szatana, więc wzrastała czujność sił ciemności. Każdy wysiłek zmierzający do rozpowszechnienia prawdy był śledzony przez księcia zła i budził lęk wśród jego przedstawicieli. W pracy tych pokornych wędrowców przywódcy papiestwa dostrzegali zapowiedź zagrożenia dla ich własnej sprawy. Gdyby pozwolili, aby światło prawdy świeciło bez przeszkód, rozproszyłoby ono ciężkie chmury błędu otaczające ludzi. Skierowałoby ono ich umysły jedynie ku Bogu, co ostatecznie położyłoby kres zwierzchnictwu Rzymu. 

Już samo istnienie tych, którzy kultywowali wiarę pierwotnego Kościoła, nieodmiennie świadczyło o odstępstwie Rzymu, dlatego też wywoływało najbardziej zaciętą nienawiść i prześladowania. Fakt, że odmawiali oni wyrzeczenia się Pisma Świętego, również był wykroczeniem, jakiego Rzym nie był w stanie tolerować.  

-51-

Zdecydował, że zmiecie ich z powierzchni ziemi. Rozpoczęły się najstraszniejsze krucjaty przeciw ludowi Bożemu mieszkającemu w swych górskich siedzibach. Ich tropem podążyli inkwizytorzy i często powtarzała się scena, w której niewinny Abel ginął z morderczej ręki Kaina. 

Bez przerwy pustoszono ich żyzne pola, burzono miejsca ich zamieszkania i nabożeństw, aż tam, gdzie kiedyś kwitły pola i stały domy niewinnego, gospodarnego ludu, pozostało jedynie pustkowie. Podobnie jak smak krwi podnieca drapieżną bestię, tak wściekłość zwolenników papiestwa rozpalała się poprzez cierpienie ich ofiar. Tropiono świadków czystej wiary w górach i ścigano ich w dolinach, gdzie kryli się pod osłoną potężnych lasów i skalistych szczytów. 

Posted in

Droga do Odnowy

Leave a Comment