Wielki Bój – Dzień 017

Gorące pragnienie uwolnienia od grzechu i pojednania z Bogiem doprowadziło w końcu do tego, że wstąpił do klasztoru i oddał się życiu zakonnemu. Tu oczekiwano od niego wykonywania najbardziej niewdzięcznych zadań oraz żebrania od domu do domu. Był w wieku, kiedy człowiekowi szczególnie potrzeba szacunku i zrozumienia, a te posługi głęboko raniły jego duszę; jednak cierpliwie znosił to upokorzenie, wierząc, że jest ono potrzebne z uwagi na jego grzechy. 

Każdą chwilę wolną od codziennych zajęć poświęcał studiowaniu, okradając się ze snu i skąpiąc sobie nawet czasu przeznaczonego na skromne posiłki. Ponad wszystko uwielbiał studium Słowa Bożego. Odnalazł Biblię przykutą łańcuchem do klasztornej ściany i często odwiedzał to miejsce. Gdy jego przekonanie o grzechu pogłębiło się, próbował uzyskać przebaczenie i pokój dzięki własnym czynom. Prowadził jak najsurowsze życie, oddając się postom, czuwaniu i samobiczowaniu, aby pokonać zło swojej natury, od którego życie w klasztorze nie było w stanie go uwolnić. Nie wzbraniał się przed żadną ofiarą, dzięki której mógłby osiągnąć taką czystość serca, która pozwoliłaby mu zostać przyjętym przez Boga. „Byłem naprawdę pobożnym mnichem” — powiedział później — „i przestrzegałem zasad mojego zgromadzenia ściślej, niż byłbym to w stanie wyrazić. Gdyby kiedykolwiek mnich mógł zdobyć niebo dzięki swoim mnisim uczynkom, ja byłbym nim z całą pewnością. (…) Gdybym robił to dłużej, moje umartwianie się zakończyłoby się śmiercią”. W wyniku owej bolesnej dyscypliny stracił siły i cierpiał z powodu ataków omdleń, a od ich konsekwencji nigdy się już nie uwolnił. Jednak przy wszystkich tych wysiłkach jego znękana dusza nie zaznała ulgi. W końcu znalazł się na skraju rozpaczy. 

Kiedy wydawało mu się, że wszystko stracone, Bóg dał mu pomoc w osobie przyjaciela. Bogobojny Staupitz otworzył przed Lutrem Słowo Boże i zachęcił go, aby nie przyglądał się sobie, zaprzestał rozważań nad nieskończonymi karami za pogwałcenie prawa Bożego i popatrzył na Jezusa, swojego Zbawiciela, który przebacza grzechy. „Zamiast torturować się z powodu swoich grzechów, rzuć się w ramiona Odkupiciela. Zaufaj Mu, uwierz w Jego sprawiedliwe życie, w ofiarę Jego śmierci. (…) Słuchaj Syna Bożego. On stał się człowiekiem, aby dać ci zapewnienie swojej boskiej łaski”. „Kochaj Tego, który pierwszy ukochał ciebie”. Tak przemawiał ów Boży posłaniec miłosierdzia. Jego słowa wywarły głęboki wpływ na umysł Lutra. Po wielu zmaganiach z długo pielęgnowanymi błędami był w stanie uchwycić prawdę, a pokój spłynął do jego znękanego serca. 

Luter przyjął święcenia kapłańskie i został powołany z klasztoru na stanowisko profesora Uniwersytetu w Wittenberdze. Tu poświęcił się studiowaniu Pisma w językach oryginalnych. Rozpoczął lekturę Biblii; Księga Psalmów, Ewangelie i Listy zostały udostępnione tłumom zachwyconych słuchaczy. Jego przyjaciel i przełożony nakłaniał go, aby wszedł na ambonę i głosił Słowo Boże. Luter wahał się, czując, że nie jest godzien przemawiać w imieniu Jezusa. Dopiero po długich zmaganiach poddał się wreszcie prośbom przyjaciół. Teraz był już znawcą Pisma i spoczywała na nim łaska Boża. Jego elokwencja zniewalała słuchaczy, jasność i siła, z jaką przedstawiał prawdę, przekonywała ich umysły, a jego entuzjazm poruszał ich serca. 

Luter nadal był wiernym synem Kościoła katolickiego i nawet nie przyszło mu do głowy, że mogłoby być inaczej. Boża Opatrzność sprawiła, że miał odwiedzić Rzym. Ruszył w drogę pieszo, nocując w klasztorach. W jednym ze zgromadzeń we Włoszech zdumiało go bogactwo, przepych i luksus, jakich był świadkiem. Mnisi zaopatrywani z dochodów książęcych żyli we wspaniałych apartamentach, ubierali się w najkosztowniejsze 

-80 –

szaty i ucztowali przy suto zastawionym stole. Z bolesnym niedowierzaniem Luter porównywał te sceny z trudami i samozaparciem, jakich doświadczał we własnym życiu. W końcu ujrzał z oddali miasto leżące na siedmiu wzgórzach. Z głębokim wzruszeniem upadł krzyżem na ziemię, wykrzykując: „Witam cię, święty Rzymie!”. Wszedł do miasta, odwiedzał kościoły, wysłuchiwał cudownych opowieści powtarzanych przez kapłanów i mnichów, odprawiał wszelkie wymagane ceremonie. Wszędzie widział sceny, które napełniały go zdumieniem i przerażeniem. Widział bezeceństwa, jakich dopuszczały się wszystkie warstwy kleru. Słyszał niewybredne dowcipy, jakie opowiadali prałaci, a obrzydliwe przekleństwa, które padały nawet podczas mszy, napełniały go przerażeniem. Gdy wszedł między mnichów i mieszkańców miasta, spotkał się z rozpustą i wyuzdaniem. W którąkolwiek stronę się zwracał, znajdował na świętym miejscu ohydę spustoszenia. „Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić” — pisał — „jakie grzechy i haniebne czyny popełniano w Rzymie; musiałby to sam zobaczyć i usłyszeć, żeby uwierzyć. Dlatego mówi się tam: «Jeśli istnieje piekło, to na nim zbudowany jest Rzym: jest on otchłanią, z której wydobywa się wszelki rodzaj grzechu»”. 

Ostatni list papieski obiecywał odpust wszystkim, którzy wspięliby się na kolanach po „stopniach Piłata”, po których, jak mówiono, schodził nasz Zbawiciel, opuszczając rzymską salę sądową, a które zostały w cudowny sposób przeniesione z Jerozolimy do Rzymu. Pewnego dnia Luter z poświęceniem wspinał się po tych schodach, kiedy nagle wydało mu się, że słyszy głos potężny jak grzmot: „A sprawiedliwy z wiary żyć będzie” (Rz 1,17). Poderwał się na równe nogi i zawstydzony natychmiast stamtąd uciekł, czując dreszcz odrazy. Ów biblijny tekst nigdy nie utracił swej siły wpływu na jego serce. Od tego momentu o wiele wyraźniej niż dotąd widział złudność zaufania do ludzkich uczynków w kwestii zbawienia oraz potrzebę bezustannego zaufania w zasługi Chrystusa. Otworzyły mu się oczy i już nigdy nie zamknęły się na zwiedzenia papiestwa. Kiedy odchodząc z Rzymu, odwrócił się do niego plecami, odwrócił się od niego również w sercu — i od tej chwili jego oddzielenie pogłębiało się, aż zupełnie zerwał wszelkie związki z Kościołem rzymskim. 

Po powrocie z Rzymu Luter otrzymał na Uniwersytecie w Wittenberdze tytuł doktora teologii. Teraz, swobodnie jak nigdy przedtem, mógł poświęcić się Pismu, które tak bardzo kochał. Przyrzekł solennie przez wszystkie dni swego życia starannie studiować i wiernie głosić Słowo Boże, a nie wypowiedzi i doktryny papieży. Nie był już zwykłym mnichem czy profesorem, ale dyplomowanym głosicielem Biblii. Został powołany, aby jak pasterz karmić trzodę Bożą, która była głodna i spragniona prawdy. Twierdził stanowczo, że chrześcijanie nie powinni przyjmować żadnych innych doktryn niż te, które opierają się na autorytecie Pisma Świętego. Słowa te uderzyły w sam fundament supremacji papieskiej. Niosły w sobie podstawową zasadę reformacji. 

Luter dostrzegał niebezpieczeństwo wynoszenia ludzkich teorii ponad Słowo Boże. Bez lęku atakował niebezpieczną sofistykę scholastyków i sprzeciwiał się filozofii i teologii, która od tak dawna kontrolowała umysły ludzi. 

-81-

Potępiał takie studia nie tylko jako bezużyteczne, ale wręcz szkodliwe i robił wszystko, aby odwrócić umysły słuchaczy od pokrętnych wywodów filozofów i teologów i skierować je ku wiecznym prawdom, jakie przedstawiali prorocy i apostołowie. 

Cudowne było poselstwo, jakie głosił spragnionym tłumom, które z uwagą słuchały jego słów. Ludzie nigdy wcześniej nie słyszeli podobnych nauk. Radosne wieści o miłości Zbawiciela, zapewnienie o przebaczeniu i pokoju dzięki Jego odkupieńczej krwi radowały ich serca i budziły w nich nieśmiertelną nadzieję. W Wittenberdze rozbłysło światło, którego promienie miały popłynąć ku najdalszym krańcom świata; światło, którego jasność miała wzrastać aż do skończenia świata. 

Jednak światło i ciemność nie mogą iść w parze. Pomiędzy prawdą a błędem istnieje konflikt, którego nie da się załagodzić. Podtrzymywanie i obrona jednego oznacza atakowanie i obalanie drugiego. Sam Zbawiciel oznajmił: „[N]ie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz” (Mt 10,34). Kilka lat po rozpoczęciu reformacji Luter stwierdził: „Bóg mnie nie prowadzi, On mnie popycha naprzód. On mnie porywa. Nie jestem panem samego siebie. Pragnę żyć spokojnie, ale jestem wrzucany w sam środek zamieszania i rewolucji”. Teraz właśnie miał zostać popchnięty do walki. 

Kościół rzymski uczynił z łaski Boga przedmiot handlu. Stoły wekslarzy (Mt 21,12) ustawiono przed ołtarzami, a powietrze napełniały krzyki kupujących i sprzedających. Pod pretekstem kolekty na budowę bazyliki św. Piotra w Rzymie z upoważnienia papieża wystawiono na sprzedaż odpusty. Za cenę przestępstwa miała zostać zbudowana na cześć Boga świątynia, której kamień węgielny opierał się na zapłacie niesprawiedliwości! Jednak te same środki, które miały przysłużyć się wielkości Rzymu, doprowadziły do tego, że jego sile i wielkości został zadany śmiertelny cios. Pobudziło to do działania najbardziej zdeklarowanych i skutecznych przeciwników papiestwa i doprowadziło do konfliktu, który wstrząsnął papieskim tronem i strącił potrójną koronę z głowy rzymskiego biskupa. 

Człowiek o nazwisku Tetzel, oficjalnie wydelegowany do prowadzenia handlu odpustami w Niemczech, dopuścił się najpodlejszych przestępstw wobec społeczeństwa i prawa Bożego; unikając kary za swoje czyny, został zatrudniony w celu dalszego realizowania przebiegłego i niegodziwego planu papieża. Bezczelnie powtarzał oczywiste kłamstwa i odpowiednie cudowne opowieści, aby zwodzić nieświadomych, łatwowiernych i przesądnych ludzi. Gdyby mieli do dyspozycji Słowo Boże, nie dałoby się zwieść ich w taki sposób. Pozbawiano ich Biblii, aby pozostawali pod władzą papiestwa oraz utwierdzali potęgę i bogactwo jego zachłannych przywódców. 

Gdy Tetzel wjeżdżał do miasta, podążał przed nim herold i ogłaszał: „Łaska Boża i ojciec święty stoją u waszych bram”. Ludzie garnęli się do bluźniercy-oszusta, jakby sam Bóg we własnej osobie zstąpił do nich z nieba. Nikczemny handel odbywał się w świątyni, a Tetzel wstępował na ambonę i zachwalał odpusty jak najcenniejszy dar Boży. Głosił, że dzięki jego certyfikatom przebaczenia wszystkie grzechy nabywcy, jakie zechciałby popełnić, zostaną mu przebaczone i nawet „ nie potrzebują pokuty”. Co więcej, zapewniał swoich słuchaczy, że odpusty mają moc ratować nie tylko żyjących, ale i umarłych; że w chwili, kiedy tylko pieniądz brzęknie na dnie jego szkatułki, dusza, w której imieniu złożono opłatę, uleci z czyśćca i odnajdzie drogę do nieba. 

Kiedy Szymon Mag proponował apostołom zapłatę za moc czynienia cudów, Piotr odpowiedział mu: „Niech zginą wraz z tobą pieniądze twoje, żeś mniemał, iż za pieniądze 

-82-

można nabyć dar Boży” (Dz 8,20). Jednak oferta Tetzla znajdowała tysiące chętnych. Do jego szkatuły płynęło srebro i złoto. Zbawienie, które można było kupić za pieniądze, było łatwiej dostępne niż to, które wymagało pokuty, wiary i pilnego wysiłku, aby oprzeć się grzechowi i przezwyciężyć go. Doktryna o odpustach budziła sprzeciw uczonych i bogobojnych ludzi w Kościele rzymskim; wielu było tam takich, którzy nie dawali wiary roszczeniom tak dalece przeciwnym rozsądkowi i biblijnemu objawieniu. Żaden duchowny nie ośmielił się podnieść głosu przeciwko owemu niegodziwemu frymarczeniu; jednak umysły ludzi wypełniał coraz większy niepokój i zażenowanie, a wielu zadawało płynące z serca pytanie, czy Bóg nie powinien zadziałać, aby oczyścić swój Kościół.

Luter, choć nadal gorliwy zwolennik papiestwa, był przerażony bluźnierczymi teoriami, jakimi kierowali się handlarze odpustów. Wielu członków jego zgromadzenia kupiło certyfikaty przebaczenia i wkrótce zaczęli przychodzić do swego duszpasterza, wyznając różne grzechy i oczekując rozgrzeszenia nie dlatego, że się opamiętali i potrzebowali zmian, ale na podstawie [zakupionego — przyp. tłum.] odpustu. Luter odmawiał im rozgrzeszenia i ostrzegał ich, że jeśli nie będą pokutować i nie zreformują swojego życia, poginą w grzechach. Zakłopotani wracali do Tetzla i narzekali, że ich spowiednik nie uznał jego certyfikatów; 

niektórzy twardo zażądali zwrotu pieniędzy. Mnich wpadł we wściekłość. Używał najstraszniejszych przekleństw; sprawił, że na placach rozpalono ogniska, i oznajmił, że „otrzymał od samego papieża rozkaz, aby spalić wszystkich heretyków, którzy ośmieliliby się sprzeciwić jego najświętszym odpustom”. 

Teraz Luter śmiało przystąpił do wykonywania dzieła orędownika prawdy. Jego głos, który zabrzmiał z ambony, był poważnym, szczerym ostrzeżeniem. Przedstawił on ludziom agresywny charakter grzechu i pouczył ich, że niemożliwe jest, aby człowiek przy pomocy swych własnych uczynków był w stanie umniejszyć swą winę czy uniknąć kary. Nic innego prócz pokuty przed Bogiem i wiary w Chrystusa nie jest w stanie uratować grzesznika. Łaski Chrystusa nie da się kupić; jest ona darem. Poradził ludziom, aby nie kupowali odpustów, ale w zaufaniu spoglądali na ukrzyżowanego Odkupiciela. Przedstawiał swoje bolesne doświadczenie, kiedy to na próżno usiłował przez upokorzenie i zadawanie sobie pokuty zapewnić sobie zbawienie; przekonywał swoich słuchaczy, że gdy przestał przyglądać się sobie i uwierzył w Chrystusa, odnalazł pokój i radość. 

-83-

Ponieważ Tetzel nadal uprawiał swój handel i głosił świętokradcze nauki, Luter zdecydował się na bardziej skuteczne wyrażenie protestu przeciw owym jawnym nadużyciom. Zamkowy kościół w Wittenberdze zgromadził wiele relikwii i w niektóre święta wystawiano je na widok publiczny, a wszystkim, którzy tego dnia odwiedzali kościół i przystępowali do spowiedzi, gwarantowano pełne odpuszczenie grzechów. W tym czasie gromadziły się tam ogromne tłumy ludzi. Jedną z najważniejszych uroczystości był zbliżający się właśnie dzień Wszystkich Świętych. Dzień wcześniej Luter przyłączył się do tłumów zmierzających w kierunku kościoła i na jego wrotach przybił dziewięćdziesiąt pięć tez sprzeciwiających się doktrynie o odpustach. Oznajmiał, że następnego dnia na terenie uniwersytetu jest gotów ich bronić wobec wszystkich, którzy uznają, że należy je obalić. 

Jego tezy przyciągnęły powszechną uwagę. Ludzie czytali je, niekiedy wielokrotnie, i powtarzali między sobą. Poruszony był uniwersytet i całe miasto. Tezy wykazywały, że nigdy nie przekazano papieżowi ani żadnemu innemu człowiekowi mocy udzielania przebaczenia grzechu oraz darowania kary, jaką grzech za sobą pociąga. Cała ta machinacja była farsą odgrywaną przed zabobonnym tłumem, aby podstępnie wydrzeć pieniądze — narzędziem szatana do niszczenia dusz wszystkich, który uwierzyliby tym kłamliwym naukom. Twierdzenia Lutra wykazywały również jasno, że ewangelia Chrystusa stanowi najcenniejszy skarb Kościoła oraz że objawiona w taki sposób łaska Boża udzielona jest wszystkim, którzy szukają jej przez wiarę i pokutę. 

Tezy Lutra wywołały dyskusję, jednak nikt nie ośmielił się podjąć wyzwania. Kwestie, jakie przedstawił, w ciągu paru dni rozgłoszono w całych Niemczech, a w ciągu kilku tygodni mówił o nich cały chrześcijański świat. Wielu oddanych katolików, którzy dostrzegali straszliwe zło dziejące się w Kościele, ale nie wiedzieli, jak położyć mu kres, czytało tezy z wielką radością, rozpoznając w nich głos Boży. Czuli, że Pan łaskawie wyciągnął swą dłoń, aby powstrzymać rwący potok zepsucia wypływający ze stolicy papiestwa. Książęta i urzędnicy państwa ukradkiem cieszyli się, że nareszcie ktoś postawił tamę butnej sile, która nie uznawała kwestionowania jej decyzji. 

Jednak przesądne i miłujące grzech tłumy były pełne przerażenia, gdy uderzono w sofizmaty, które do tej pory uciszały ich lęki. Przebiegli duchowni, którym przerwano popełnianie usankcjonowanego przestępstwa, widząc, że zagraża to ich zyskom, zareagowali wściekłością i zebrali siły, aby podtrzymać fałszywe nauki. Reformatora czekało starcie z zajadłymi przeciwnikami. Niektórzy oskarżali go o nierozważne, impulsywne działanie. Inni zarzucali mu arogancję, twierdząc, że nie kierował nim Bóg, ale działał powodowany dumą i śmiałością. „Któż tego nie wie” — odparł — „że niejednokrotnie człowiek wprowadzający nową ideę wywołuje wrażenie, że jest dumny, i oskarża się go o wywoływanie sporów? (…) Dlaczego skazano na śmierć Chrystusa i wszystkich męczenników? Ponieważ wydawało się, że są hardzi i lekceważą mądrość swoich czasów, i dlatego, że popierali rzeczy nowe bez uprzedniego pokornego zasięgania rady u głosicieli dawnych poglądów”. 

Powiedział też: „Cokolwiek robię, będzie dokonane nie dzięki ludzkiej mądrości, ale dlatego, że taki jest zamiar Boga. Jeśli będzie to dzieło Boże, któż je zatrzyma? A jeśli nie, któż je poprowadzi? Nie moja wola, ani ich, ani nasza, ale Twoja, o święty Ojcze, którzy jesteś w niebie”. 

Posted in

Droga do Odnowy

Leave a Comment