Wielokrotnie ostrzegano Berquina przed grożącym mu we Francji niebezpieczeństwem i przekonywano go, aby poszedł w ślady tych, którzy dzięki dobrowolnemu wygnaniu zapewnili sobie bezpieczeństwo. Lękliwy i ugodowy Erazm z Rotterdamu, któremu przy całej wiedzy uczonego brakowało moralnej wielkości sprawiającej, że życie i honor służą prawdzie, pisał do Berquina: „Poproś, aby wysłano cię jako ambasadora do jakiegoś dalekiego kraju. Wyjedź do Niemiec i tam podróżuj. Znasz Bedę215 i jemu podobnych — jest jak potwór o tysiącu głowach plujący trucizną na wszystkie strony. Twoim wrogom na imię legion. Choćby twoja sprawa miała się lepiej niż sprawa Jezusa Chrystusa, nie pozwolą ci odejść, nie zniszczywszy cię do reszty. Nie ufaj zbytnio opiece króla. W każdym razie nie kompromituj mnie na wydziale teologii”216.
Jednak w miarę jak rosło zagrożenie, zapał Berquina tylko się umacniał. Daleki od tego, aby przyjąć pełne dyplomacji rady Erazma, w których ten sugerował mu, by zadbał o samego siebie, postanowił zastosować bardziej radykalne środki. Nie tylko stanął w obronie prawdy, ale także zaatakował błędy. Zarzut herezji, jaki usiłowali postawić mu zwolennicy Rzymu, skierował przeciwko nim samym. Jego najbardziej aktywnymi i zarazem najbardziej zaciekłymi oponentami byli uczeni doktorzy i mnisi z wydziału teologii wielkiego Uniwersytetu Paryskiego, jednego z największych autorytetów kościelnych zarówno w mieście, jak i w kraju. Z pism owych doktorów Berquin wypisał dwanaście twierdzeń, które publicznie ogłosił jako „niezgodne z Biblią i heretyckie”, po czym odwołał się do króla, aby ten jako sędzia rozstrzygnął spór.
Monarcha, pragnąc porównać siłę i bystrość oponentów, zadowolony, że nadarza się okazja, by upokorzyć dumnych i wyniosłych mnichów, poprosił, aby stronnicy Rzymu bronili swej sprawy za pomocą Biblii. Ten oręż, jak sami wiedzieli, nie zdałby się im na wiele; więzienia, tortury i stos były bronią, którą potrafili władać o wiele sprawniej. Teraz sytuacja się zmieniła i spostrzegli, że sami wpadli w pułapkę, którą zastawili na Berquina. W osłupieniu szukali drogi odwrotu.
„Akurat w tamtym czasie ktoś okaleczył figurę Marii na rogu jednej z ulic”. Miasto było poruszone. Tłumy ludzi ze smutkiem i oburzeniem gromadziły się na tym miejscu. Król także był wstrząśnięty. Mnisi postanowili wykorzystać całe zajście i zrobili to szybko. „Oto owoce nauk Berquina” — krzyczeli. — „Przez ten luterański spisek wszystko zostanie wywrócone — religia, prawo, nawet sam tron”217.
Znowu aresztowano Berquina. Król wyjechał z Paryża i dzięki temu mnisi mogli swobodnie wykonać to, co zaplanowali. Reformator został osądzony i skazany na śmierć, a wyrok wykonano jeszcze tego samego dnia, żeby Franciszek nie mógł interweniować, aby go uratować. W południe wyprowadzono Berquina na miejsce straceń. Ogromny tłum zgromadził się, aby być świadkiem tego wydarzenia. Wielu było takich, którzy ze zdziwieniem i pełni obaw stwierdzili, że ofiara pochodzi z najlepszego i najdzielniejszego ze szlacheckich rodów Francji. Na pociemniałych twarzach wzburzonego tłumu malowało się zdumienie, oburzenie, pogarda i zacięta nienawiść; na jednej tylko twarzy nie było cienia. Myśli męczennika płynęły daleko od zgiełkliwej widowni; był świadom jedynie obecności swojego Pana.
Nie zwracał uwagi na nędzną furę, jaką go wieziono, na zacięte twarze prześladowców, na straszliwą śmierć, jaka go czekała; był przy nim Ten, który żyje, chociaż umarł, i teraz żyje na zawsze, i ma klucze śmierci i piekła. Twarz Berquina rozjaśniały niebiańskie światło i pokój. Był odziany w piękne szaty — w aksamitny płaszcz, kaftan z atłasu i adamaszku i złociste rajtuzy”218. W obecności Króla królów i całego wszechświata miał złożyć świadectwo swej wiary, więc jego radości nie mącił nawet cień żałoby.
-136 –
Gdy procesja posuwała się naprzód przez zatłoczone ulice, ludzie ze zdumieniem obserwowali niczym niezmącony spokój i pełną triumfu radość w jego spojrzeniu i postawie. „Wygląda” — mówili — „jak ten, kto zasiada w świątyni i rozważa święte sprawy”219.
Stojąc na stosie, Berquin zamierzał skierować do ludu kilka słów, ale mnisi obawiając się, jaki przyniesie to skutek, zaczęli krzyczeć, a żołnierze szczękać bronią i hałas zagłuszył słowa męczennika. Tak w 1529 roku najwyższy autorytet naukowy i kościelny cywilizowanego Paryża „dał społeczeństwu z roku 1793 przykład tego, jak tłumi się na szafocie święte słowa umierających”220.
Berquin został uduszony, a jego ciało pochłonęły płomienie. Wieści o jego śmierci wywołały smutek przyjaciół reformacji w całej Francji. Jednak nie zapomniano jego przykładu. „My też jesteśmy gotowi” — powiedzieli świadkowie prawdy — „radośnie przyjąć śmierć, kierując wzrok na mające nadejść życie”.
Podczas prześladowań w Meaux nauczycieli zreformowanej wiary pozbawiano prawa do głoszenia kazań, odeszli więc w inne miejsca. Lefèvre za jakiś czas udał się do Niemiec. Farel powrócił do swojego rodzinnego miasta we wschodniej Francji, aby rozsiewać światło w domu swego dzieciństwa. Gdy pojawiły się wieści o tym, co działo się w Meaux, prawda, jakiej odważnie i z zapałem nauczał, znalazła słuchaczy. Wkrótce władze postanowiły go uciszyć i wygnano go z miasta. Choć nie mógł już dłużej działać publicznie, przemierzał równiny i odwiedzał wioski, nauczając w prywatnych domach i na odludnych łąkach, znajdując schronienie w lasach i wśród skalnych pieczar, które stanowiły jego kryjówki, kiedy był jeszcze chłopcem. Bóg przygotowywał go do cięższych doświadczeń. „Nie brakowało utrapień, prześladowań i machinacji szatana, przed którymi zostałem ostrzeżony” — powiedział. — „Były nawet bardziej okrutne, niż mógłbym je znieść. Ale Bóg jest moim Ojcem; on mi udzielał i zawsze udzieli mi siły, której potrzebuję”221.
W dniach apostołów prześladowanie „posłużyło raczej ku rozkrzewieniu ewangelii” (Flp 1,12). Wygnani z Paryża i Meaux „ci, którzy się rozproszyli, szli z miejsca na miejsce i zwiastowali dobrą nowinę” (Dz 8,4). I w ten sposób światło docierało do wielu odległych prowincji Francji.
Bóg nadal przygotowywał pracowników, którzy kontynuowaliby Jego dzieło. W jednej z paryskich szkół uczył się rozważny, cichy młodzieniec, wykazujący się siłą i przenikliwością umysłu, a równocześnie czystością zasad w stopniu nie mniejszym niż bystrością intelektu czy religijnym poświęceniem. Jego geniusz i pilność wkrótce sprawiły, że stał się chlubą uczelni, dlatego z dużą pewnością przewidywano, że Jan Kalwin stanie się jednym z najbardziej szanowanych i najskuteczniejszych obrońców Kościoła. Jednak promień Bożego światła przebił się nawet przez mury scholastycyzmu i zabobonu, za którymi zamknięty był Kalwin. Wzdrygał się, słysząc o nowych doktrynach, nawet nie wątpiąc w to, że heretycy zasługują na stos, na który się ich skazuje. Jednak nie zdając sobie z tego sprawy, stanął twarzą w twarz z herezją i został zmuszony do przetestowania rzymskiej teologii, aby walczyć z nauką protestantów.
W Paryżu mieszkał jego kuzyn, zwolennik reformacji. Krewniacy często się spotykali i dyskutowali o kwestiach nurtujących chrześcijaństwo. „Istnieją w świecie tylko dwa rodzaje religii” — powiedział kuzyn Olivetan. — „Jeden rodzaj to religie, które wymyślili ludzie, w których człowiek zbawia się sam przez ceremonie i dobre uczynki; drugi to jedna religia, która jest objawiona w Biblii, a która uczy człowieka szukać zbawienia jedynie w Bożej łasce”.
–137 –
„Nie chcę mieć nic wspólnego z twoimi nowymi doktrynami” — wykrzyknął Kalwin. — „Sądzisz, że przez całe życie żyłem w błędzie?”222.
Jednak w jego umyśle obudziły się myśli, których nie był w stanie się pozbyć. Samotny w swojej izbie rozważał słowa kuzyna. Przytłaczała go świadomość grzechu; widział, że w obecności świętego i sprawiedliwego Sędziego stoi bez orędownika. Wstawiennictwo świętych, dobre uczynki, kościelne ceremonie — wszystko to nie było w stanie zadośćuczynić za grzech. Widział przed sobą jedynie wieczną czarną rozpacz. Na próżno doktorzy Kościoła próbowali ulżyć w jego bólu. Na próżno uciekał się do spowiedzi i pokuty — nie były w stanie pojednać duszy z Bogiem.
Bezustannie zaangażowany w te bezowocne zmagania Kalwin pewnego dnia zobaczył, jak na jednym z miejskich placów palono heretyka. Był zdumiony spokojem, jaki malował się na twarzy męczennika. W mękach straszliwego umierania, obłożony jeszcze straszliwszą klątwą Kościoła, wykazywał się wiarą i odwagą, które młody student z bólem porównywał z własną rozpaczą i ciemnością, w jakiej tkwił, żyjąc przecież w jak najściślejszym posłuszeństwie wobec Kościoła. Wiedział, że heretycy opierają swoją wiarę na Biblii. Postanowił ją studiować i odkryć, o ile to możliwe, tajemnicę ich radości.
W Biblii znalazł Chrystusa. „O, Ojcze!” — wołał. — „Jego ofiara uciszyła Twój gniew; Jego krew zmyła moją nieczystość; Jego krzyż dźwigał moje przekleństwo; Jego śmierć była zadośćuczynieniem za mnie. Wymyśliliśmy sobie wiele bezużytecznych bzdur, ale postawiłeś przede mną Twoje słowo jak pochodnię i dotknąłeś mojego serca, abym mógł brzydzić się wszelkimi zasługami oprócz zasług Jezusa”223.
Kalwin kształcił się, aby zostać księdzem. Miał zaledwie dwanaście lat, gdy został wyznaczony na kapelana małego kościółka, a biskup ogolił mu głowę w zgodzie z zasadami Kościoła. Nie otrzymał święceń ani nie wypełniał posługi kapłańskiej, ale był członkiem duchowieństwa, otrzymawszy tytuł i urząd oraz stosowne utrzymanie.
Teraz czuł, że nigdy nie zostanie księdzem, i na jakiś czas oddał się studiom prawniczym, ale w końcu porzucił je, by poświęcić życie ewangelii. Wahał się jednak, czy zostać publicznym mówcą. Był z natury nieśmiały i czuł ciężar odpowiedzialności, jaką pociąga za sobą taka działalność, dlatego wolał poświęcić się studiowaniu. W końcu jednak uległ gorącym prośbom przyjaciół. „Cudowne jest to” — powiedział — „że ktoś tak niskiego pochodzenia miałby być wyniesiony do takiej godności”224.
Spokojnie zabrał się do swojego dzieła, a jego słowa były jak odświeżająca ziemię rosa. Opuścił Paryż i przebywał teraz w prowincjonalnym miasteczku pod protektoratem księżniczki Małgorzaty, która kochając ewangelię, roztaczała opiekę nad jej uczniami.
-138 –
W tym czasie Kalwin był nadal młodzieńcem o łagodnym, bezpretensjonalnym usposobieniu. Swoją pracę rozpoczął wśród ludzi w ich domach. Otoczony gronem domowników czytał Biblię i otwierał przed nimi prawdy o zbawieniu. Ci, którzy słuchali poselstwa, zanosili je innym i wkrótce nauczyciel wychodził z miasta ku dalej położonym miasteczkom i wioskom. Otwierały się przed nim zarówno pałace, jak i chaty, a on szedł dalej, zakładając fundamenty zborów, które miały dawać odważne świadectwo prawdzie.
Po paru miesiącach znowu był w Paryżu, gdzie w środowisku uczonych i scholastyków powstało niezwykłe poruszenie. Studiowanie języków starożytnych popchnęło ludzi ku Biblii, a wielu z tych, których serc nie poruszyły jej prawdy, dyskutowało o nich, a nawet staczało bitwy na słowa z obrońcami katolicyzmu. Choć Kalwin był zdolnym szermierzem na polu sporów teologicznych, miał do wypełnienia poważniejszą misję niż to, co robili ci hałaśliwi scholastycy. Umysły ludzi były pobudzone i teraz przyszedł czas, aby odsłonić przed nimi prawdę. Podczas gdy sale uniwersytetów wypełniała wrzawa teologicznych dysput, Kalwin kontynuował swą pracę od domu do domu, otwierając Biblię przed ludźmi i przemawiając do nich na temat Chrystusa, i to Tego ukrzyżowanego.
Dzięki Bożej Opatrzności Paryż miał otrzymać kolejne zaproszenie do przyjęcia ewangelii. Głos Lefèvre’a i Farela został odrzucony, ale znów wszystkie warstwy społeczeństwa wielkiej stolicy miały usłyszeć poselstwo. Król ze względów politycznych jeszcze nie do końca opowiedział się po stronie Rzymu przeciwko reformacji. Małgorzata nadal żyła nadzieją, że protestantyzm zatriumfuje we Francji. Zdecydowała, że zreformowana wiara powinna być głoszona w Paryżu. Pod nieobecność króla zarządziła, że protestancki kaznodzieja będzie głosił ewangelię w kościołach stolicy. Gdy papiescy dygnitarze zabronili tego, księżniczka otworzyła podwoje pałacu. Jeden z apartamentów został przeznaczony na kaplicę i ogłoszono, że codziennie o określonej godzinie będzie tam wygłaszane kazanie, a zaproszeni są wszyscy bez względu na pochodzenie i status. Na nabożeństwach gromadziły się tłumy. Nie tylko kaplica, ale także jej przedsionki i korytarze pełne były ludzi. Tysiące gromadziły się każdego dnia: szlachcice, mężowie stanu, prawnicy, kupcy i rzemieślnicy. Król, zamiast zakazać zgromadzeń, rozkazał, że powinno się udostępnić dwa kościoły w Paryżu. Nigdy wcześniej miasto nie było tak poruszone przez Słowo Boże. Wydawało się, że niebiański duch życia natchnął ludzi. Umiar, czystość, porządek i pracowitość zajmowały miejsce pijaństwa, wyuzdania, niezgody i lenistwa.
Jednak duchowieństwo nie próżnowało. Król nadal odmawiał interwencji w celu powstrzymania nabożeństw, zatem duchowni zwrócili się do pospólstwa. Nie szczędzono żadnych środków, aby obudzić obawy, uprzedzenia i fanatyzm nieświadomego i zabobonnego tłumu. Poddając się ślepo swym fałszywym nauczycielom, Paryż, jak dawniej Jerozolima, nie poznał czasu swego nawiedzenia ani tych rzeczy, które należą do pokoju. Przez dwa lata w stolicy głoszone było Słowo Boże, jednak choć wielu przyjęło ewangelię, większość ludzi ją odrzuciła. Franciszek dał pokaz tolerancji, co służyło jedynie jego własnym celom, a stronnicy papiestwa odnieśli sukces, odzyskując panowanie. Znów zamknięto kościoły i zapłonęły stosy.