Kalwin nadal przebywał w Paryżu, przygotowując się przez studium, rozmyślania i modlitwę do swego przyszłego zadania, i nadal rozprzestrzeniał światło. W końcu jednak nie uniknął podejrzeń. Władze postanowiły zaprowadzić go na stos. Uważał, że jest bezpieczny w swym odosobnieniu, i nie myślał o niebezpieczeństwie, kiedy przyjaciele wpadli do jego pokoju w wiadomością, że idą po niego przedstawiciele władzy, aby go aresztować. W tym momencie rozległo się głośne stukanie do bramy. Nie było chwili do stracenia. Kilku z jego przyjaciół zatrzymało przybyszów przy wejściu, podczas gdy pozostali pomogli reformatorowi uciec przez okno i szybko oddalić się na skraj miasta. Znalazłszy schronienie w chacie pewnego wyrobnika, który sprzyjał reformacji, przebrał się w ubranie gospodarza i z gracą na ramieniu wyruszył w drogę. Udając się na południe, znowu znalazł schronienie w posiadłościach Małgorzaty225.
Pozostał tam przez kilka miesięcy, bezpieczny pod opieką możnych przyjaciół, i oddał się studiowaniu. Jednak jego serce pragnęło ewangelizacji Francji i nie potrafił długo siedzieć bezczynnie. Gdy tylko burza nieco przycichła, poszukał nowego pola działania w Poitiers, gdzie istniał uniwersytet i gdzie nowe poglądy spotkały się z przychylnym odbiorem. Ludzie ze wszystkich warstw społeczeństwa z radością słuchali ewangelii. Nie były to publiczne kazania, ale Kalwin otwierał słowo wiecznego życia przed tymi, którzy pragnęli słuchać — w domu burmistrza, w swoim własnym mieszkaniu, a niekiedy w jakimś parku. Po pewnym czasie, gdy liczba słuchaczy wzrosła, zdecydowano, że bezpieczniej będzie spotykać się poza miastem. Na miejsce spotkań wybrano jaskinię w zboczu głębokiego i wąskiego wąwozu, gdzie drzewa i nawisy skalne tworzyły miejsce zupełnego odosobnienia. Przybywały tam małe grupy wychodzące z miasta różnymi drogami. W tym ustronnym miejscu na głos czytano Biblię i objaśniano ją. Tu po raz pierwszy francuscy protestanci celebrowali uroczystość Wieczerzy Pańskiej. Z tego małego zboru wyszło w świat kilku wiernych ewangelistów.
Kalwin jeszcze raz wrócił do Paryża. Nie porzucił nadziei, że Francja jako naród przyjmie reformację. Odkrył jednak, że drzwi dla jego dzieła prawie zupełnie się zamknęły. Głosić ewangelię oznaczało udać się prostą drogą na stos, i w końcu zdecydował, że wyjedzie do Niemiec. Zaledwie opuścił Francję, a przeciw protestantom rozpętała się taka burza, że gdyby pozostał, z całą pewnością pociągnęłaby go ona ku zupełnej klęsce.
Francuscy reformatorzy, gorąco pragnąc, by ich kraj dotrzymał kroku Niemcom i Szwajcarii, postanowili wymierzyć zabobonom Rzymu silny cios, który porwałby cały naród. W całej Francji zatem w ciągu jednej nocy rozwieszono plakaty atakujące mszę. Zamiast postępu reformacji ten pełen gorliwości, ale źle obliczony krok, sprowadził klęskę nie tylko na tych, którzy je rozpowszechnili, ale również na zwolenników zreformowanej wiary w całym kraju. Dał on poplecznikom Rzymu to, na co tak czekali — pretekst, który pozwolił im żądać zupełnego zniszczenia heretyków jako agitatorów zagrażających stabilności tronu i pokojowi narodu.
Czyjaś ręka — nie wiadomo, czy nierozważnego przyjaciela, czy podstępnego wroga — powiesiła jeden z plakatów na drzwiach prywatnego gabinetu króla. Monarcha przeraził się. W tej odezwie bezlitośnie zaatakowano zabobony, które od stuleci otaczane były głębokim szacunkiem. Niespotykana śmiałość, z jaką narzucano owe jasne i zarazem wstrząsające słowa królowi, wywołała jego gniew. Przez jakiś czas stał w zdumieniu, drżący i oniemiały. Potem jego wściekłość znalazła ujście w straszliwych słowach: „Aresztować bez wyjątku każdego podejrzanego o luteranizm. Zniszczę ich wszystkich”226. Kości zostały rzucone. Król zdecydowanie opowiedział się po stronie Rzymu.
Natychmiast podjęto wszelkie kroki zmierzające do aresztowania każdego luteranina w Paryżu. Pojmano biednego rzemieślnika, zwolennika reformowanej wiary, który miał w zwyczaju zwoływać wierzących na tajne zgromadzenia, i zagroziwszy mu natychmiastowym spaleniem na stosie, rozkazano poprowadzić wysłanników papieskich do domów wszystkich protestantów w mieście. Wzdragał się z przerażeniem przed przyjęciem tak nikczemnej propozycji, ale ostatecznie zwyciężył lęk przed ogniem i zgodził się stać się zdrajcą swych braci. Morin, detektyw królewski, ze zdrajcą u boku, poprzedzany niesioną przed nim w obłokach kadzidła monstrancją, w asyście księży, mnichów i żołnierzy wolno i cicho przemierzał ulice miasta.
-140-
Manifestację zorganizowano pod pozorem uczczenia „świętego sakramentu” — jako akt pokuty za znieważenie instytucji mszy przez protestantów. Jednak pod pozorem owego widowiska krył się straszny cel. Gdy docierali przed dom jakiegoś luteranina, zdrajca podawał znak, choć nie padało przy tym ani jedno słowo. Procesja zatrzymywała się, wchodzono do domu, wywlekano z niego całą rodzinę i zakuwano w łańcuchy, a straszne towarzystwo ruszało dalej w poszukiwaniu kolejnych ofiar. „Nie oszczędzili żadnego domu, wielkiego czy małego, a nawet samego uniwersytetu. (…) Morin przetrząsnął całe miasto. (…) Zapanował terror227.
Ofiary skazywano na śmierć w okrutnych męczarniach, specjalnie nakazywano zmniejszać płomienie, aby wydłużyć ich konanie. Jednak oni umierali jako zwycięzcy. Ich stałość była niewzruszona, a spokój niezmącony. Wobec ich nieugiętej postawy prześladowcy czuli się pokonani. „Szafoty ustawiono we wszystkich dzielnicach Paryża, a stosy płonęły każdego dnia, by coraz liczniejsze publiczne egzekucje wzbudzały strach przed herezją. Ostatecznie jednak przysłużyło się to szerzeniu ewangelii. Cały Paryż mógł zobaczyć, jakiego pokroju ludzie głoszą nowe nauki. Nie było lepszej ambony niż stos męczennika. Pełna spokoju radość,
która rozjaśniała ich twarze, gdy wędrowali na miejsce straceń (…), ich bohaterstwo wśród trzaskających płomieni, ciche przebaczenie tym, którzy zadawali im cierpienie sprawiały, że w niejednym sercu współczucie zajmowało miejsce złości, nienawiść ustępowała miłości, składając wymowne i nieodparte świadectwo na rzecz ewangelii”228.
Duchowni, skoncentrowani na podsycaniu powszechnej nienawiści, rozpowszechniali przeciw protestantom
najcięższe oskarżenia. Obwiniano ich o spisek, który zmierzał do przeprowadzenia rzezi wśród katolików, obalenia rządu i zamordowania króla. Nie posiadali żadnych dowodów na poparcie tych zarzutów, jednak to straszne proroctwo miało się wypełnić, chociaż w zupełnie innych okolicznościach i z przyczyn o zupełnie przeciwnym charakterze. Okrucieństwa, jakich doświadczyli niewinni protestanci z rąk katolików, narosły na szali odpłaty i po wielu stuleciach to, co nadciągało według rzekomej przepowiedni, stało się udziałem króla, jego rządu i poddanych; sprawcami byli jednak niewierzący i sami katolicy. To nie utwierdzenie, ale zdławienie protestantyzmu sprowadziło na Francję owe straszliwe nieszczęścia trzysta lat później.
Podejrzliwość, brak zaufania i terror szerzyły się teraz we wszystkich warstwach społeczeństwa. Wśród powszechnego zamieszania widać było, jak głęboko luterańskie nauki wniknęły w umysły ludzi, którzy zajmowali wysoką pozycję pod względem wykształcenia, wpływu i szlachetności charakteru. Nagle okazało się, że opustoszały stanowiska wymagające odpowiedzialności i uczciwości. Zabrakło rzemieślników, drukarzy, uczonych, profesorów uniwersyteckich, pisarzy, a nawet dworzan. Setki opuściły Paryż, dobrowolnie skazując się na wygnanie z ojczyzny, w wielu przypadkach dając w ten sposób po raz pierwszy znać, że popierali zreformowaną wiarę. Rozglądając się wokoło, zwolennicy papiestwa zdumiewali się na myśl, jak wielu heretyków tolerowali w swoim otoczeniu. Swoją wściekłość wyładowywali na tłumach bardziej pokornych ofiar, które pozostały pod ich wpływem. Więzienia były przepełnione, a samo powietrze wydawało się gęste od dymu stosów, jakie rozpalano pod wyznawcami ewangelii.
–141 –
Franciszka I chwalono jako przywódcę wielkiego ruchu odrodzenia nauki, które znaczyło początek szesnastego stulecia. Był zachwycony, mogąc gromadzić na swym dworze wykształconych ludzi z różnych krajów. Temu umiłowaniu nauki i jego pogardzie dla nieuctwa i zabobonu panującego wśród mnichów należy zawdzięczać, przynajmniej częściowo, pewien poziom tolerancji wobec reformacji. Jednak kierując się pragnieniem wytępienia herezji, ów mecenas nauki ogłosił edykt zakazujący w całej Francji wydawania czegokolwiek w formie drukowanej! Franciszek I jest jednym z wielu potwierdzonych przykładów, że rozwój intelektualny nie stanowi żadnego zabezpieczenia przeciw nietolerancji religijnej i prześladowaniu.
Francja poświęciła się całkowitemu zniszczeniu protestantyzmu w trakcie uroczystej publicznej ceremonii. Duchowni zażądali, aby afront wobec niebios, jakiego dopuszczono się, potępiając mszę, został odkupiony krwią, a król w obecności swych poddanych publicznie zgodził się na to straszliwe dzieło.
Ta potworna ceremonia miała odbyć się 21 stycznia 1535 roku. W całym narodzie wzbudzono zabobonne lęki i zajadłą nienawiść. Do Paryża napłynęły ze wszystkich stron tłumy tłoczące się na wszystkich ulicach. Dzień miał się rozpocząć potężną, imponującą procesją. „Domy wzdłuż drogi, jaką miała przejść, udekorowano żałobną draperią, a w pewnych odstępach ustawiono ołtarze”. Przed każdymi drzwiami umieszczono zapaloną pochodnię, aby uczcić „święty sakrament”. Procesja uformowała się przed świtem przy pałacu królewskim. „Najpierw ruszyły chorągwie i krzyże poszczególnych parafii; następnie mieszczanie idący po dwóch i niosący pochodnie”. Pojawiły się cztery bractwa zakonne, każde w specyficznych dla siebie habitach. Później niesiono ogromny zbiór słynnych relikwii. Za nimi z dostojeństwem w przepięknym i olśniewającym szyku jechali duchowni w swych purpurowych i szkarłatnych szatach przybranych klejnotami.
„Pod wspaniałym baldachimem (…) podtrzymywanym przez czterech książąt krwi biskup Paryża niósł monstrancję. (…) Za hostią kroczył król. (…) Tego dnia Franciszek I nie założył korony ani królewskiego płaszcza”. „Z odkrytą głową, ze spuszczonym wzrokiem” król Francji szedł „jako pokutnik, z zapalonym stoczkiem229 w ręku”230. Przy każdym ołtarzu upadał na kolana w geście pokory — nie z powodu grzechów, które skalały jego duszę, nie dlatego że jego ręce skalały się krwią niewinnych, ale z powodu śmiertelnego grzechu swoich poddanych, którzy ośmielili się potępić mszę. W ślad za nim szła królowa i dygnitarze państwa, również po dwóch, każdy z płonącą pochodnią.
Częścią uroczystości tego dnia było przemówienie monarchy do najwyższych urzędników królestwa wygłoszone w wielkiej sali pałacu biskupa. Stanął przed nimi ze smutkiem na twarzy i w poruszających słowach wyrażał żal z powodu „przestępstwa, bluźnierstwa oraz dnia smutku i hańby”, jaki nastał dla narodu. Zwrócił się do każdego wiernego poddanego, aby pomógł wykorzenić zgubną herezję, która zagroziła ruiną Francji. „Tak jak prawdą jest to, że jestem waszym królem, panowie” — powiedział — „tak samo prawdą jest, że gdyby jeden z moich członków nosił ślady tej obmierzłej zgnilizny, poprosiłbym was, abyście mi go odcięli. (…) Co więcej, gdybym zobaczył, że jedno z moich dzieci się nią skalało, nie oszczędziłbym go. (…) Sam bym je wydał i poświęciłbym je Bogu”. Łzy uwięzły mu w gardle i przerwały jego przemowę, a całe zgromadzenie szlochało, wykrzykując jednogłośnie: „Będziemy żyć i umierać dla religii katolickiej!”-
-142 –
Jakże straszna ciemność spowiła naród, który odrzucił światło prawdy. Ukazano mu łaskę, „która niesie zbawienie”, ale Francja, ujrzawszy jej moc i świętość po tym, jak tysiące dały się pociągnąć jej boskiemu pięknu, a miasta i wioski zostały rozświetlone jej blaskiem, odwróciła się, wybierając ciemność zamiast światła. Jej mieszkańcy odrzucili niebiański dar, kiedy był im ofiarowany. Nazwali zło dobrem, a dobro złem, aż stali się ofiarami rozmyślnego zwiedzenia samych siebie. Choć teraz mogli faktycznie wierzyć w to, że prześladując lud Boży, pełnią służbę dla Boga, szczerość, z jaką to czynili, nie sprawiała, że byli bez winy. Z rozmysłem odrzucili światło, które mogło ustrzec ich przed zwiedzeniem i splamieniem duszy winą za przelanie krwi.
W wielkiej katedrze złożono pełną powagi przysięgę wykorzenienia herezji, a niemal trzysta lat później w tym samym miejscu naród, który zapomniał o żywym Bogu, intronizował Boginię Rozumu. Znów uformowano procesję, a przedstawiciele Francji wyruszyli, aby rozpocząć dzieło, jakiego przysięgli dokonać. „W niedużych odległościach od siebie wzniesiono stosy, na których pewni protestanccy chrześcijanie mieli zostać spaleni żywcem, i zorganizowano to w taki sposób, aby podpalić stos w chwili, gdy zbliżał się do niego król, a procesja zatrzymywała się, by przyglądać się egzekucji”232. Szczegóły tortur zadawanych owym świadkom Chrystusa są zbyt okrutne, by je przytaczać; jednak postawa ofiar była niezachwiana. Gdy nalegano na tych ludzi, aby wyrzekli się swej wiary, jeden z nich odparł: „Wierzę jedynie w to, co wcześniej głosili prorocy i apostołowie i w co wierzył cały zastęp świętych. Moja wiara ma oparcie w Bogu, który powstrzyma wszystkie moce piekieł”233.
Procesja ciągle przystawała przy miejscach kaźni. Kiedy powróciła do królewskiego pałacu, skąd wyruszyła, tłum rozproszył się, a król i duchowni oddalili się pełni satysfakcji z wydarzeń dnia, gratulując sobie wzajemnie rozpoczęcia dzieła, które miało być kontynuowane aż do zupełnego zniszczenia herezji.
Ostateczne wykorzenienie ewangelii pokoju, którą odrzuciła Francja, miało dopiero nastąpić, pociągając za sobą straszliwe konsekwencje. 21 stycznia 1793, dokładnie dwieście pięćdziesiąt osiem lat od dnia, kiedy Francja zaangażowała się w prześladowanie reformatorów, inna procesja, zorganizowana w zupełnie innym celu, przeszła ulicami Paryża. „Znowu główną postacią był król; znów zrobiło się zamieszanie i podniosły się krzyki; znów żądano więcej ofiar; znowu ustawiono przybrane na czarno miejsca straceń; i znów wydarzenia dnia zakończyły się straszliwymi egzekucjami; Ludwik XVI szarpiący się ze strażnikami i katami został dowleczony do pniaka na szafocie i tam trzymany tak długo, aż opadł topór i jego odrąbana głowa potoczyła się w dół”234. Ofiarą stał się nie tylko sam król; w tym samym miejscu podczas krwawych dni panowania terroru pod gilotyną pozbawiono życia dwa tysiące osiemset ludzkich istnień.
Reformacja ofiarowała światu otwartą Biblię, zdjęła pieczęć z przykazań Bożego prawa i apelowała do sumień w kwestii ich znaczenia. Nieskończona Miłość odsłoniła ludziom prawa i zasady nieba. Bóg powiedział: „Przestrzegajcie ich więc i spełniajcie je, gdyż one są mądrością waszą i roztropnością waszą w oczach ludów, które usłyszawszy o wszystkich tych ustawach, powiedzą: Zaprawdę, mądry i roztropny jest ten wielki naród” (Pwt 4,6). Kiedy Francja odrzuciła niebiański dar, posiała ziarna anarchii i upadku; nieuchronne działanie prawa przyczyny i skutku przyniosło owoc w postaci rewolucji i rządów terroru.
Na długo przed prześladowaniami wywołanymi rozwieszeniem plakatów odważny i pełen gorliwości Farel został zmuszony do ucieczki z ojczystego kraju.
-143-
Udał się do Szwajcarii i dzięki jego działaniom, które wsparły działalność Zwingliego, szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść reformacji. Swe ostatnie lata spędził poza krajem, ale nadal wywierał decydujący wpływ na dzieło reformy we Francji. Podczas pierwszych lat na wygnaniu robił wszystko, aby ewangelia mogła rozprzestrzeniać się w jego ojczyźnie. Sporo czasu spędzał, głosząc Słowo Boże wśród swych rodaków w rejonach przygranicznych, gdzie z bezustanną czujnością śledził konflikt, służył radą i słowami zachęty.
Z pomocą innych wygnańców przetłumaczono na francuski pisma reformatorów niemieckich i wraz z francuskojęzyczną Biblią drukowano je w wielkich nakładach. Dzieła te rozpowszechniano we Francji dzięki pracy kolporterów, którzy płacili za nie niewielką cenę, a zyski z ich sprzedaży dawały im możliwość dalszej pracy.
Farel rozpoczął swą pracę w Szwajcarii, obejmując posadę nauczyciela w szkole. W ustronnej parafii poświęcił się uczeniu dzieci. Oprócz zwykłych przedmiotów szkolnych ostrożnie wprowadzał prawdy biblijne, mając nadzieję, że dzięki dzieciom dotrą one także do rodziców. Kilkoro z nich rzeczywiście uwierzyło, ale księża robili wszystko, aby zahamować dzieło, i zabobonni wieśniacy sprzeciwili się kaznodziei. „To nie może być ewangelia Chrystusa” — wyjaśniał ksiądz — „skoro jej głoszenie zamiast pokoju przynosi wojnę”235. Farel postąpił jak pierwsi uczniowie, którzy prześladowani w jednym mieście uciekali do innego. Wędrował pieszo z wioski do wioski, z miasta do miasta, cierpiąc głód, zimno i zmęczenie, a wszędzie czyhano na jego życie. Głosił na rynkach, w kościołach, czasem z ambon katedr. Czasem kościół, w którym przemawiał, był niemal pusty, niekiedy przerywano mu kazanie krzykami i szyderstwami, to znów brutalnie wywlekano zza kazalnicy. Nieraz porwała go hałastra i pobiła tak, że był niemal umierający. A mimo to podążał dalej. Choć często odpychany, z niespożytą wytrwałością powracał do walki; i widział jak miasta, ostoje papiestwa, jedno po drugim otwierają swe podwoje dla ewangelii. Małe probostwo, w którym pracował na samym początku, wkrótce przyjęło zreformowaną wiarę. Miasta Morat i Neuchatel także wyrzekły się rzymskich rytuałów i pozbyły się ze swych kościołów bałwochwalczych obrazów.
Farel od dawna pragnął, aby sztandar protestantyzmu powiewał nad Genewą. Gdyby to miasto zostało zdobyte, stałoby się centrum reformacji dla Francji, Szwajcarii i Włoch. Założywszy sobie taki cel, prowadził dalej swoje dzieło, aż ewangelia zdobyła mnóstwo okolicznych wsi i miasteczek. Wówczas z jednym tylko towarzyszem wkroczył do Genewy. Wolno mu było wygłosić jedynie dwa kazania. Księża na próżno zamierzali zaopatrzyć się w potępiający go wyrok ze strony władz świeckich; wezwali go przed radę kościelną, na którą przybyli, przynosząc ukrytą pod płaszczami broń, zdecydowani pozbawić go życia. Poza salą zebrał się rozwścieczony tłum z mieczami i pałkami, aby zabić go, gdyby udało mu się uciec ze zgromadzenia. Jego bezpieczeństwa strzegli jednak zbrojni i urzędnicy miasta. Wcześnie rano następnego dnia został wraz ze swym towarzyszem przeprawiony na drugi brzeg jeziora, gdzie był bezpieczny. Tak zakończyła się jego pierwsza próba głoszenia ewangelii w Genewie.
Do kolejnej wybrane zostało skromniejsze narzędzie — młody człowiek o tak niepozornym wyglądzie, że nawet ci, którzy mienili się być zwolennikami reformy, traktowali go z dystansem. Cóż jednak mógł zrobić ktoś taki w miejscu, gdzie odrzucono Farela? Jak ten bojaźliwy i niedoświadczony młodzieniec miałby przetrwać to, co zmusiło do ucieczki silniejszych i dzielniejszych od niego? „Nie dzięki mocy ani dzięki sile, lecz dzięki mojemu Duchowi to się stanie — mówi Pan Zastępów” (Za 4,6). „Ale to, (…) co u świata słabego, wybrał Bóg, aby zawstydzić to, co mocne”; „Bo głupstwo Boże jest mędrsze niż ludzie, a słabość Boża mocniejsza niż ludzie” (1 Kor 1,27.25).
-144-
Froment rozpoczął swoją pracę jako nauczyciel. Prawdy, jakie przekazywał dzieciom w szkole, były przez nie powtarzane w domach. Wkrótce rodzice zaczęli przychodzić, aby posłuchać, jak wyjaśnia Biblię, aż szkolna klasa napełniła się słuchaczami. Za darmo rozpowszechniano Nowy Testament i traktaty [reformatorów — przyp. tłum.], a te dotarły do wielu, którym zabrakło śmiałości, by otwarcie słuchać nowych nauk. Po pewnym czasie i ten pracownik zmuszony był uciekać; jednak prawdy, jakich uczył, zakorzeniły się w ludzkich umysłach. Ziarno reformacji zostało posiane, a ona sama rozwijała się i rozkrzewiała. Powrócili kaznodzieje, których praca sprawiła, że w końcu w Genewie zaczęły odbywać się protestanckie nabożeństwa.
Miasto właśnie opowiedziało się po stronie reformacji, kiedy po długich wędrówkach i zmiennych kolejach losu w jego bramach stanął Kalwin. Powróciwszy właśnie z wizyty w miejscu, gdzie się urodził, zmierzał do Bazylei, gdy okazało się, że główną drogę zajmują wojska Karola V; był więc zmuszony udać się okrężną drogą przez Genewę.
Farel dostrzegł w tym zdarzeniu palec Boży. Chociaż Genewa przyjęła zreformowaną wiarę, pozostawało tu jeszcze wiele do zrobienia. Ludzie przychodzą do Boga pojedynczo, nie grupami; dzieło odnowy musi dokonać się w sercu i sumieniu za sprawą Ducha Świętego, a nie za sprawą uchwał soborów. Chociaż mieszkańcy Genewy odrzucili autorytet Rzymu, nie byli jeszcze gotowi wyrzec się grzechów, jakie kwitły pod jego panowaniem. Ustanowić tu czyste zasady ewangelii i przygotować tych ludzi do tego, by godnie zajęli miejsce, na jakie zdawała się ich wzywać Opatrzność, nie było wcale łatwym zadaniem.
Farel był pewny, że w osobie Kalwina znalazł tego, z którym mógłby współpracować w tym dziele. Zaklinał więc młodego ewangelistę w imię Boże, aby pozostał i pracował w Genewie. Kalwin cofnął się przerażony. Nieśmiały i miłujący pokój, wzbraniał się przed kontaktem ze śmiałymi, niezależnymi, a niekiedy nawet gwałtownymi mieszkańcami miasta. Jego niepewne zdrowie oraz zamiłowanie do studiów kazały mu raczej szukać spokoju. Wierząc, że jego pióro najlepiej przysłuży się sprawie reformy, pragnął znaleźć ciche i ustronne miejsce, gdzie mógłby oddać się studiowaniu, i stamtąd, wykorzystując sztukę drukarską, nauczać i budować zbory. Jednak pełne powagi napomnienie Farela przyszło do niego jak powołanie z nieba i nie śmiał mu odmówić. Wydawało mu się, jak powiedział, „że Bóg wyciągnął rękę, pochwycił go i umieścił go nieodwołalnie tam, skąd tak bardzo pragnął się oddalić”236.
W tym czasie sprawie protestantyzmu groziły wielkie niebezpieczeństwa. Papież ciskał na Genewę anatemy, a silne narody groziły jej zniszczeniem. Jakże to małe miasto mogło stawić opór potężnej hierarchii, która tak często zmuszała do poddania królów i imperatorów? Jakże mogło oprzeć się armiom największych zdobywców świata?
W całym chrześcijańskim świecie protestantyzmowi zagrażali potężni wrogowie. Przebrzmiały pierwsze zwycięstwa reformacji; Rzym zbierał nowe siły, żywiąc nadzieję, że dokona ostatecznego dzieła zniszczenia. W tym czasie utworzono zakon jezuitów, najbardziej okrutnych, skutecznych i pozbawionych skrupułów stronników papiestwa. Odcięci od ziemskich zobowiązań, obojętni na głos naturalnych uczuć, nie uznawali innych zasad ani więzów oprócz tych, które łączyły ich z zakonem, i żadnego innego obowiązku prócz rozszerzania jego władzy. Ewangelia Chrystusowa uzdalniała jej zwolenników do stawiania czoła niebezpieczeństwu i cierpieniu bez względu na zimno, głód, znój i ubóstwo, aby mogli podtrzymywać sztandar prawdy w obliczu tortur, więzienia i stosu. Aby pokonać takie trudności, jezuityzm inspirował swych naśladowców przy pomocy fanatyzmu, który uzdalniał ich do przetrwania podobnych zagrożeń oraz do sprzeciwiania się mocy prawdy przy użyciu całego arsenału zwiedzenia.
-145-
Nie było dla nich tak wielkiej zbrodni, której nie mogliby popełnić; podstępu zbyt nikczemnego, aby nie mogli go zastosować; zbyt wyszukanych pozorów, przy pomocy których mogliby się zamaskować. Zobowiązani ślubem do wiecznego ubóstwa i pokory z rozmysłem obrali za swój cel zabezpieczenie bogactwa i wpływu, poświęcenie się obaleniu protestantyzmu i odrodzeniu
się papieskiej supremacji. Gdy pojawiali się jako zakonnicy, przybierali szatę świętości, odwiedzając więzienia i szpitale, służąc chorym i ubogim, wyznając, że odrzucili świat, i nosząc święte imię Jezusa, który chodził, czyniąc dobro. Jednak pod tą nienaganną powierzchownością często kryły się najbardziej zbrodnicze i nieludzkie zamiary. Podstawowa zasada tego zakonu głosiła, iż cel uświęca środki. Przy takim kodeksie kłamstwo, kradzież, krzywoprzysięstwo i morderstwo były nie tylko wybaczalne, ale wręcz zalecane, jeśli służyły interesom Kościoła. Ukrywając swoje prawdziwe zamiary, jezuici obejmowali urzędy państwowe, wspinając się na stanowiska doradców królów i kształtując politykę narodów. Stawali się sługami, aby działać jako szpiedzy na rzecz swoich mocodawców. Zakładali kolegia dla synów książąt i arystokratów oraz szkoły dla prostego ludu; nakłaniali dzieci protestanckich rodziców do zachowywania papieskich rytuałów. Cały zewnętrzny przepych i wystawność katolickich nabożeństw wykorzystywano, aby wprowadzić w umysłach zamieszanie oraz olśnić i zniewolić wyobraźnię, a w ten sposób synowie zdradzali wolność, o którą walczyli i dla której trudzili się ich ojcowie. Jezuici błyskawicznie rozprzestrzenili się po całej Europie, a dokądkolwiek szli, w ślad za nimi następowało odrodzenie się papiestwa.
– 146-
Aby udzielić im większej mocy, wydana została bulla na nowo ustanawiająca inkwizycję. Bez względu na odrazę, z jaką odnoszono się do niej nawet w krajach katolickich, ten straszliwy trybunał został na nowo powołany do życia przez papieskich władców, a okrucieństwa zbyt potworne, by mogły odbywać się publicznie, zaczęto powtarzać w sekretnych lochach. W wielu krajach tysiące ludzi, którzy stanowili sam kwiat narodu, najuczciwsi i najszlachetniejsi, najbardziej wykształceni i inteligentni, pobożni i poświęceni pastorzy, pracowici i miłujący ojczyznę obywatele, znakomici naukowcy, utalentowani artyści, zręczni rzemieślnicy byli zabijani albo uciekali do innych krajów.
Do takich właśnie środków odwoływał się Rzym, by stłumić światło reformacji, odciągnąć ludzi od Biblii i przywrócić do życia ignorancję i zabobon średniowiecza. Jednak dzięki błogosławieństwu Boga i pracy szlachetnych ludzi, których On powołał, by objęli spuściznę Lutra, protestantyzm nie upadł. To nie łasce czy broni książąt zawdzięczał swoją siłę. Jego bastionami stały się najmniejsze kraje, najbardziej niepozorne i najsłabsze narody. Genewa otoczona potężnymi wrogami knującymi, aby ją zniszczyć; Holandia z jej piaszczystymi wybrzeżami nad północnym morzem walcząca przeciw dominacji Hiszpanii, wówczas największemu i najbogatszemu z królestw; zimna, jałowa Szwecja. To tam reformacja odniosła zwycięstwo.
Przez blisko trzydzieści lat Kalwin pracował w Genewie, najpierw zakładając tam kościół trzymający się biblijnej moralności, a następnie — przyczyniając się do rozwoju reformacji w całej Europie. Jego działalność jako publicznego przywódcy nie była doskonała, a jego nauki wolne od błędu. Stał się jednak narzędziem szerzenia prawd, które były szczególnie ważne w jego czasach, obrony zasad protestantyzmu wobec powracającej fali papizmu oraz krzewienia w zreformowanych kościołach prostoty i czystości życia w miejsce pychy i zepsucia podsycanych pod panowaniem Rzymu.
Z Genewy płynęły publikacje i rozchodzili się nauczyciele, aby rozpowszechniać doktryny reformacji. W jej stronę spoglądali prześladowani ze wszystkich krajów, szukając wskazówki, rady i zachęty. Miasto Kalwina stało się miejscem schronienia dla reformatorów, których ścigano w całej zachodniej Europie. Uciekając przed strasznymi burzami, jakie przetaczały się przez całe stulecie, zbiegowie docierali do bram Genewy. Głodni, poranieni, pozbawieni domu i rodziny byli serdecznie przyjmowani i otaczani opieką; odnajdując swój dom tutaj, swoimi zdolnościami, wiedzą i pobożnością dziękowali miastu za adopcję. Wielu, którzy szukali tu schronienia, powracało do swych krajów, aby stawić opór tyranii Rzymu. John Knox, dzielny szkocki reformator, liczni angielscy purytanie, protestanci z Holandii i Hiszpanii i francuscy hugenoci ponieśli z Genewy pochodnię prawdy, by rozproszyć ciemności panujące w ich ojczystych krajach.