Whitefield i Wesleyowie zostali przygotowani do swojego dzieła dzięki długotrwałemu i bolesnemu przeświadczeniu o własnym beznadziejnym położeniu; aby mogli przetrwać trudności jako dobrzy żołnierze Chrystusa, byli poddawani ogniowej próbie szyderstw, drwin i prześladowania, zarówno na uniwersytecie, jak i wówczas, gdy poświęcili się służbie. Studiujący wraz z nimi niewierzący koledzy nadali im oraz kilku innym, którzy z nimi sympatyzowali, pogardliwe określenie „metodyści” — nazwę, która dziś uważana jest za zaszczytną przez jedną z największych denominacji w Anglii i Ameryce.
Jako członkowie Kościoła anglikańskiego byli głęboko przywiązani do pewnych form nabożeństwa, jednak Pan przedstawił im w swoim Słowie wyższą wartość. Duch Święty nakłaniał ich, aby głosili Chrystusa, i to Tego ukrzyżowanego. Ich działaniom towarzyszyła moc Najwyższego. Tysiące zostały przekonane, a w ich życiu dokonało się prawdziwe nawrócenie. Istniała potrzeba, by te owce otrzymały ochronę przed drapieżnymi wilkami. Wesley nie myślał o stwarzaniu nowej denominacji, ale połączył wiernych w Związek Metodystyczny.
Sprzeciw, z jakim spotkali się ci kaznodzieje ze strony oficjalnego Kościoła, był zagadkowy i przykry; mimo to Bóg w swej mądrości tak kierował wydarzeniami, aby wywołać reformę w łonie samego Kościoła. Gdyby przyszła zupełnie z zewnątrz, nie dotarłaby tam, gdzie była tak bardzo potrzebna. Ponieważ jednak kaznodzieje propagujący ożywienie byli duchownymi i działali wewnątrz Kościoła, gdzie spotykali się ze sprzeciwem, prawda znalazła otwarte drzwi tam, gdzie do tej pory nie miała dostępu. Niektórzy z duchowieństwa ocknęli się ze swego moralnego otępienia i stali się płomiennymi kaznodziejami w swoich parafiach. Kościoły, które do tej pory skostniały w formalizmie, budziły się do życia.
W czasach Wesleya, podobnie jak we wszystkich wiekach historii Kościoła, ludzie obdarzeni różnymi darami wykonywali wyznaczone im zadania. Nie zgadzali się ze sobą we wszystkich kwestiach doktrynalnych, ale wszystkimi kierował Duch Boży. Jednoczyli się, dążąc do celu, który ich porywał — zdobywania ludzi dla Chrystusa. Różnice między Whitefieldem a Wesleyami w pewnym momencie groziły rozłamem, jednak w miarę jak w szkole Chrystusa uczyli się łagodności, pogodziła ich okazywana wzajemnie wyrozumiałość i życzliwość. Nie mieli czasu na dyskusje, kiedy wokół roiło się od błędów i zła i ginęli grzesznicy.
Słudzy Boży podążali wyboistą drogą. Przeciwko nim występowali ludzie wykształceni i wpływowi. Po pewnym czasie wielu duchownych przejawiało wobec nich jawną wrogość, a przed czystą prawdą i tymi, którzy ją głosili, zamknięto drzwi kościołów. Kurs, jaki obrało duchowieństwo, odmawiając im prawa do wygłaszania kazań, pobudziło moce ciemności, ignorancji i zła. Jan Wesley nieraz uniknął śmierci jedynie dzięki cudowi Bożego miłosierdzia. Kiedy ruszyła przeciw niemu rozwścieczona tłuszcza i wydawało się, że nie uda mu się uciec, stanął przy nim anioł w ludzkiej postaci, tłum się cofnął, a sługa Chrystusa oddalił się bezpiecznie z miejsca zagrożenia.
Opowiadał o tym, jak przy innej okazji uwolnił się spośród takiego tłumu: „Wielu miało zamiar powalić mnie, kiedy schodziliśmy niebezpieczną ścieżką ze wzgórza ku miasteczku; sądzili, że jeśli raz znajdę się na ziemi, więcej się już nie podniosę. Ale nawet się nie potknąłem, nawet się nie pośliznąłem, aż wreszcie znalazłem się poza zasięgiem ich rąk. (…) Chociaż wielu próbowało złapać mnie za kołnierz czy za ubranie, aby mnie zepchnąć, nie byli w stanie tego zrobić: jeden chwycił połę mojego surduta, która zaraz została mu w ręku; druga poła, w której miałem pieniądze, została jedynie naddarta.
-161-
(…) Jakiś krzepki jegomość tuż za mną uderzył mnie kilka razy wielką dębową pałką; gdyby raz trafił mnie w potylicę, oszczędziłoby mu to dalszego zachodu. Jednak za każdym razem cios chybiał, nie wiem jak, ponieważ nie mogłem się uchylić ani na prawo, ani na lewo. (…) Inny rzucił się przez tłum i podnosząc ramię, aby wymierzyć cios, nagle opuścił je i, tylko dotykając mojej głowy, powiedział: «Jakież on ma miękkie włosy!» (…) Pierwszymi, których serca się nawróciły, byli owi małomiasteczkowi bohaterowie, stający na czele tłumu przy byle okazji; jeden z nich zdobywał nawet laury w krwawych zapasach261 (…)”.
„Jakże łagodnie Bóg przygotowuje nas na przyjęcie Jego woli! Dwa lata później w moje plecy uderzył kawał cegły. Zdarzyło się to rok po tym, kiedy kamień trafił mnie w czoło. Miesiąc temu wymierzono mi cios, dziś wieczorem dwa — pierwszy, zanim weszliśmy do miasteczka, a drugi, kiedy wychodziliśmy; ale to wszystko nic nie znaczy: choć jeden uderzył w moją pierś z całej siły, a drugi w usta tak, że natychmiast buchnęła z nich krew, ani razu nie czułem bólu większego, niż gdyby musnęli mnie źdźbłem trawy”262.
Metodyści tamtych wczesnych lat,
zarówno zwykli ludzie, jak i kaznodzieje, znosili szyderstwa i prześladowania ze strony członków Kościoła, a także jawnogrzeszników rozjątrzonych przez własne fałszywe wyobrażenia. Oskarżano ich przed trybunałem, który był nim jedynie z nazwy, ponieważ w tamtych czasach trudno było w sądzie o sprawiedliwość. Często doświadczali przemocy ze strony swych prześladowców. Tłum wdzierał się do kolejnych domostw, niszcząc sprzęty i zastawę, grabiąc wszystko, co znalazł, brutalnie traktując mężczyzn, kobiety i dzieci. Niekiedy rozwieszano ogłoszenia wzywające, aby chętni do tłuczenia okien i rabowania dóbr metodystów gromadzili
się w określonym czasie i miejscu. Dopuszczano się tego jawnego pogwałcenia ludzkich i Bożych praw bez żadnych konsekwencji. Jedyna wina tych, którzy znosili to systematyczne prześladowanie, polegała na tym, że pragnęli skierować grzeszników ze ścieżki prowadzącej do zagłady na drogę świętości.
Odpowiadając na oskarżenia skierowane przeciw niemu i jego towarzyszom, Jan Wesley powiedział: „Niektórzy twierdzą, że doktryny tych ludzi są fałszywe, błędne i pełne niezdrowego entuzjazmu; że do tej pory o niczym podobnym nie słyszeli; że ich wyznawcy to kwakrzy, fanatycy, papiści.
-162-
Wszystkie te zarzuty zostały odparte; dokładnie wyka zano, że każda część tej nauki jest zgodna z Pismem Świętym wykładanym w naszym własnym Kościele. Zatem nie może być fałszywe czy błędne to, co według Pisma zostało uznane za prawdę”. „Inny zarzut głosi, że «ich doktryna jest zbyt surowa; sprawiają, że droga do nieba robi się wąska». W rzeczywistości jest to główny zarzut, a przez jakiś czas — jedyny leżący u podłoża tysiąca innych, pojawiających się w różnych formach. Czy jednak czynią oni drogę do nieba węższą, niż to uczynił nasz Pan i apostołowie? Czy ich doktryna była bardziej surowa niż Biblia? Rozważcie jedynie kilka prostych tekstów: «Kochaj Pana Boga twego całym twoim sercem, całym twoim umysłem, całą twoją duszą i ze wszystkich swoich sił». «Bo z każdego próżnego słowa, które mówią ludzie, zdadzą rachunek w dzień sądu». «Cokolwiek jecie czy pijecie, czy cokolwiek czynicie, czyńcie to na chwałę Bożą»”.
„Jeśli ich doktryna jest bardziej surowa, zarzut jest słuszny; ale wasze sumienie mówi co innego. A kto potrafi choćby na jotę umniejszyć Słowo Boże, nie naruszając go? Czy można nazwać wiernym jakiegokolwiek szafarza tajemnic Bożych, jeśli zmieniłby którąkolwiek z części owego świętego depozytu? Nie. Nie może on pomijać niczego, nie może niczego stonować; musi oznajmić wszystkim: «Nie wolno mi dostosować Pisma do waszego gustu. To wy musicie się do niego wspiąć — albo zginąć na wieki». Oto jest prawdziwy powód owego oburzenia, gdy mówi się powszechnie o «braku wrażliwości u tych ludzi». Czy rzeczywiście brak im wrażliwości? W jakim sensie? Czyż nie karmią głodnych i nie odziewają nagich? «Nie, to nie o to chodzi, nie tego im brak, po prostu bez litości wydają ocenę! Myślą, że nikt nie będzie zbawiony oprócz tych, którzy postępują tak jak oni»”263. Duchowy upadek, jaki dało się zauważyć w Anglii przed pojawieniem się Wesleya, był w dużej mierze spowodowany naukami antynomizmu264. Wielu utrzymywało, że Chrystus
zniósł prawo moralne i odtąd chrześcijanie nie są zobowiązani, by je zachowywać; wierzący bowiem jest wolny od „niewoli dobrych uczynków”. Inni, choć przyznawali, że prawo jest wieczne, głosili, że kaznodzieje niesłusznie wymagają od ludzi posłuszeństwa jego przykazaniom, ponieważ ci, których Bóg wybrał do zbawienia, „będą dzięki nieodpartym wpływom Bożej łaski prowadzeni do praktykowania cnoty i pobożności”; natomiast ci, którzy są skazani na wieczne potępienie, „nie mają mocy, aby okazać posłuszeństwo Bożemu prawu”.
Jeszcze inni, utrzymujący również, że „wybrani nie są w stanie utracić Bożej łaski ani przychylności”, dochodzili do bardziej przerażającego wniosku, że „złe czyny, jakich się dopuszczają, nie są w istocie grzeszne, ani nie powinno się ich uważać za przykład pogwałcenia prawa Bożego, a zatem nie ma potrzeby ani wyznawania grzechów, ani porzucania ich, czyli pokuty”265. Głosili więc, że nawet najstraszniejszy z grzechów, uważany powszechnie za karygodne pogwałcenie prawa Bożego, nie jest grzechem w oczach Bożych”, o ile popełnia go jeden z wybranych, „ponieważ jedną z zasadniczych i charakterystycznych cech wybranych jest to, że nie mogą uczynić niczego, co mogłoby nie podobać się Bogu, ani niczego zakazanego przez prawo”.
-163-
W swojej istocie te szokujące doktryny są identyczne z późniejszymi naukami popularnych wykładowców i teologów, głoszących, że nie istnieje żadne niezmienne prawo Boże, które byłoby wyznacznikiem tego, co prawe, ale że samo społeczeństwo wyznacza standard moralności, który podlega bezustannym modyfikacjom. Źródłem wszystkich tych koncepcji jest ten sam duch, jaki pobudzał tego, który rozpoczął swoje dzieło mające na celu obalenie sprawiedliwych wymagań Bożego prawa nawet wśród bezgrzesznych mieszkańców niebios.
Doktryna o tym, że charakter każdego człowieka pozostaje niezmienny według Bożego przeznaczenia, faktycznie doprowadziła wielu ludzi do odrzucenia prawa Bożego. Wesley stanowczo sprzeciwiał się błędom nauczycieli antynomizmu i wykazywał, że jest ona sprzeczna z Pismem Świętym. „Albowiem objawiła się łaska Boża, zbawienna dla wszystkich ludzi”. „Jest to rzecz dobra i miła przed Bogiem, Zbawicielem naszym, który chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy. Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który siebie samego złożył jako okup za wszystkich” (Tt 2,11; 1 Tm 2,3-6). Duch Boży udzielany jest za darmo, aby uzdolnić każdego człowieka do korzystania ze skarbów zbawienia. W ten sposób Chrystus, „prawdziwe Światło”, „oświeca każdego człowieka przychodzącego na świat” (J 1,9 UBG). Ludzie pozbawiają się zbawienia, odrzucając dar życia z własnej woli.
W odpowiedzi na twierdzenie, że przy śmierci Chrystusa przykazania Dekalogu zostały zniesione wraz z prawem ceremonialnym, Wesley powiedział: „Nie zmienił On zawartego w dziesięciu przykazaniach prawa moralnego, do którego nawoływali prorocy. Celem Jego przyjścia nie było odwołanie żadnej z jego części. Jest to prawo, którego nikt nie jest w stanie zniszczyć, ponieważ trwa ono jak «wierny świadek na niebie». (…) Istniało od początku świata, napisane «nie na tablicach kamiennych», ale w sercach wszystkich ludzkich dzieci od momentu, gdy wyszły one z rąk Stwórcy. I chociaż w wielkiej mierze grzech okaleczył słowa zapisane niegdyś palcem Bożym, nie da się ich zupełnie wymazać, ponieważ zaszczepiono w nas poczucie dobra i zła. Każda część tego prawa musi pozostawać w mocy wobec całej ludzkości, przez wszystkie wieki; nie może być zależna od czasu czy miejsca, ani od żadnych zmiennych okoliczności, ale jedynie od natury Boga i natury człowieka, a także od niezmiennej zależności między nimi”.
„«Nie przyszedłem rozwiązać, lecz wypełnić». (…) Bez wątpienia to, co chce On powiedzieć w tym miejscu, oznacza w kontekście: «Przyszedłem, aby ustanowić je [prawo — przyp. tłum.] w całej pełni, bez względu na wszystkie ludzkie komentarze: przy- szedłem, aby udostępnić jaśniejszy i pełniejszy obraz tego, co było w nim niejasne czy niewyraźne: przyszedłem oznajmić prawdziwe i pełne znaczenie każdej jego części; pokazać długość i szerokość, i całą wielkość każdego zawartego w nim przykazania, jego pełnię i głębię, jego nieprawdopodobną czystość i duchowość wszystkich jego części»”266.
Wesley głosił doskonałą harmonię prawa i ewangelii. „Oto jest zatem najściślejsze połączenie między prawem a ewangelią, jakie można sobie wyobrazić. Z jednej strony prawo bezustannie wskazuje nam ewangelię i toruje nam ku niej drogę, a z drugiej — ewangelia bezustannie prowadzi nas do jeszcze ściślejszego przestrzegania prawa. Prawo wymaga od nas na przykład, abyśmy kochali Boga i naszego sąsiada, byli łagodni, skromni i święci. Czujemy, że nie jesteśmy do tego zdolni; o tak, że «to jest niemożliwe dla człowieka»; dostrzegamy jednak obietnicę Boga, że da nam tę miłość i uczyni nas pokornymi, łagodnymi i świętymi: polegamy na ewangelii, na tej dobrej wieści; i dzieje się to dla nas według naszej wiary; «sprawiedliwe wymagania prawa wypełniają się w nas» przez wiarę w Chrystusa Jezusa”.
-164-
„Do najzaciętszych wrogów ewangelii Chrystusa” — powiedział Wesley — „należą ci, którzy otwarcie i kategorycznie «potępiają prawo» i «mówią o nim źle»; którzy uczą ludzi łamać (rozwiązywać, znosić obowiązek przestrzegania) nie tylko jednego — nieważne, czy to najmniejszego, czy największego — ale wszystkich przykazań równocześnie. (…) Najbardziej zdumiewającą ze wszystkich okoliczności owego silnego zwiedzenia jest to, że ci, którzy w nim uczestniczą, naprawdę wierzą w to, że burząc prawo, czczą Chrystusa, a niszcząc Jego naukę, wywyższają Go! O tak, czczą Go jak Judasz, który powiedział: «Witaj, Mistrzu» i pocałował Go. Chrystus mógłby słusznie powiedzieć do każdego z nich: «Pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?». Umniejszenie którejkolwiek z części Jego prawa pod pretekstem krzewienia ewangelii to nic innego jak wydanie Go pocałunkiem i pozbawienie korony. Nie ujdzie takiemu oskarżeniu nikt, kto głosi wiarę w taki lub podobny sposób, jeśli pośrednio lub bezpośrednio dąży do uniknięcia posłuszeństwa wobec którejkolwiek części prawa: kto głosi Chrystusa tak, jakby unieważniał czy jakkolwiek pomniejszał znaczenie choćby najmniejszego z Bożych przykazań”267.
Tym, którzy przekonywali, że „głoszenie ewangelii oznacza ostateczne osiągnięcie wszystkich celów istnienia prawa”, Wesley odpowiadał: „Stanowczo temu zaprzeczamy. Nie wypełnia ona [ewangelia — przyp. tłum.] nawet pierwszego celu istnienia prawa, to jest — nie przekonuje ludzi o grzechu i nie budzi tych, którzy nadal śpią na progu piekła”. Apostoł Paweł oznajmia, że „przez zakon [prawo — red.] jest poznanie grzechu”; „a dopóki człowiek nie jest przekonany o grzechu, dopóty naprawdę nie poczuje potrzeby odkupieńczej krwi Chrystusa. (…) «Nie potrzebują zdrowi lekarza» — jak zauważa sam Pan — «ale ci, co się źle mają». Dlatego absurdem jest proponować lekarza tym, którzy są zdrowi czy nawet wyobrażają sobie, że takimi są. Najpierw przekonajcie ich, że są chorzy; w przeciwnym razie bowiem nie podziękują wam za to, co robicie. Podobnym absurdem jest proponować Chrystusa tym, których serca są całe i nigdy dotąd nie zostały skruszone”268.
Dlatego kiedy Wesley głosił ewangelię łaski Bożej, to tak jak jego Mistrz pragnął, „aby jego zakon był wielki i sławny”. Wiernie wypełniał zlecone mu przez Boga dzieło, a rezultaty, jakie dane mu było oglądać, były wspaniałe. Pod koniec ponad osiemdziesięciu lat jego długiego życia — z których ponad pół stulecia służył jako wędrowny kaznodzieja — miał ponad pół miliona oficjalnych zwolenników. Jednak wielu tych, którzy dzięki jego pracy zostali podźwignięci z upadku i poniżenia grzechu ku wznioślejszemu i czystszemu życiu, oraz tych, którzy dzięki jego nauce zyskali głębsze i bogatsze doświadczenie, zostanie poznanych dopiero wówczas, gdy cała rodzina odkupionych zgromadzi się w Królestwie Bożym. Jego życie przedstawia lekcję o bezcennej wartości dla każdego chrześcijanina. Oby taką wiarę i pokorę, taki niestrudzony zapał, samozaparcie i poświęcenie jak u owego sługi Bożego można było znaleźć we współczesnym Kościele!