„Na czternaście tygodni” — wspominał — „dostałem się w samo serce tej okrutnej pory roku, nie wiedząc, co znaczy łóżko i chleb”. Jednak „na pustyni żywiły mnie kruki”, a puste pnie drzew bywały mieszkaniem309. Wędrował z trudem w śniegu przez dziewicze lasy, aż znalazł schronienie wśród plemienia Indian, których zaufanie i uczucia zdobył, podejmując się przekazania im prawd ewangelii.
Po miesiącach zmian i tułaczki skierował się ku brzegom zatoki Narragansett, założył tam podwaliny pierwszego nowoczesnego państwa, które w pełni uznawało prawo wolności religijnej. Podstawowa zasada kolonii Rogera Williamsa głosiła, że „każdy człowiek powinien mieć prawo czcić Boga zgodnie z własnym sumieniem”310. Jego mały stan Rhode Island stał się azylem prześladowanych, rozrastając się i rozkwitając, aż zasady jego istnienia — zasada wolności obywatelskiej i religijnej — stały się fundamentem Republiki Amerykańskiej.
W Deklaracji Niepodległości, najważniejszym dokumencie, jaki nasi przodkowie wydali, ogłaszając swoje prawa, oznajmili: „Przyjmujemy za oczywiste te oto prawdy: że wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi sobie; że zostali wyposażeni przez Stwórcę w pewne niezbywalne prawa; wśród nich w prawo do życia, wolności i dążenia do szczęścia”. Konstytucja ta w jasny sposób gwarantuje nienaruszalność sumienia: „Nigdy nie będzie się wymagać jakichkolwiek przekonań religijnych jako kwalifikacji na jakiekolwiek stanowisko zaufania publicznego w Stanach Zjednoczonych”. „Kongres nie ustanowi
prawa narzucającego jakąkolwiek religię lub zakazującego swobodnego jej wyznawania”. „Autorzy Konstytucji uznawali odwieczną zasadę mówiącą o tym, że relacja człowieka z Bogiem wykracza poza ludzkie ustawy,
a prawo do wolności sumienia jest niezbywalne. Nie trzeba dowodzić słuszności tej prawdy; jesteśmy jej świadomi w głębi naszych serc. To ona, wbrew prawom ustanowionym przez ludzi, podtrzymywała tak wielu męczenników w czasie tortur i na stosach. Czuli, że ich obowiązki wobec Boga były ważniejsze niż ludzkie ustawy i że człowiek nie może rządzić ich sumieniem. Nic nie jest w stanie wymazać tej wrodzonej zasady”311.
Gdy w Europie rozeszła się wieść o kraju, w którym każdy może cieszyć się owocem własnej pracy i być posłusznym wskazaniom własnego sumienia, tysiące podążyły ku wybrzeżom Nowego Świata. Kolonie szybko się rozrastały. „Massachusetts wydało specjalne prawo, na mocy którego udzielano zaproszenia i pomocy na koszt państwa chrześcijanom każdej narodowości, którzy mogli podążyć za Atlantyk, «uciekając przed wojnami czy głodem, lub też uciskiem ze strony swych prześladowców». W ten sposób uciekinierzy i prześladowani byli w świetle prawa gośćmi wspólnoty”312. W ciągu dwudziestu lat od dotarcia pierwszych pielgrzymów do Plymouth w Nowej Anglii osiedliły się ich tysiące.
-183-
Aby zapewnić sobie to, czego szukali, „byli zadowoleni, że są w stanie utrzymać się, prowadząc życie pełne trudu i oszczędności. Nie oczekiwali od swego skrawka ziemi niczego prócz nagrody za swój wysiłek. Ich ścieżki nie rozjaśniała żadna zwodnicza wizja świetlanej przyszłości. (…) Cieszył ich powolny, stały rozwój ich społeczności. Cierpliwie znosili surowe warunki, podlewając drzewo wolności własnym potem i łzami, aż głęboko zapuściło swoje korzenie”.
Biblię uważano za podstawę wiary, źródło mądrości i kodeks wolności. Jej zasad pilnie uczono w domach, szkołach, kościołach, a owoce tego były widoczne w postaci zapobiegliwości, inteligencji, czystości i umiarkowania. Można było latami mieszkać wśród purytanów i „nie zobaczyć tam pijanego, nie usłyszeć przekleństwa i nie spotkać żebraka”313. Dowodziło to, że zasady Biblii stanowią najlepsze zabezpieczenie wielkości narodu. Słabe i odizolowane kolonie rozrosły się w konfederację silnych stanów, a świat ze zdumieniem przyglądał się, jaki pokój i dobrobyt panują „w Kościele bez papieża i kraju bez króla”.
Jednak bezustannie rosnącym tłumom podążającym ku brzegom Ameryki przyświecały motywy dalece odmienne od tych, które kiedyś sprowadziły tam pierwszych pielgrzymów. Choć prosta wiara i czystość wywierały głęboki i przekształcający wpływ, to jednak stawał się on coraz słabszy, w miarę jak rosła liczba tych, którzy szukali tam jedynie materialnych korzyści.
Przyjęta przez pierwszych kolonistów zasada przyznająca prawo wyborcze i możliwość obejmowania stanowisk państwowych jedynie członkom Kościoła przyniosła zgubne skutki. Przyjęto ją, aby zachować czystość państwa, ale przyczyniła się ona do upadku Kościoła. Wielu przyłączało się do niego bez zmiany serca, jedynie z pobudek materialnych, skoro sama przynależność religijna stanowiła warunek przyznania praw wyborczych i stanowisk. W ten sposób Kościół zaczął się w wielkiej mierze zapełniać ludźmi nienawróconymi; nawet kaznodziejami zostawali ci, którzy nie tylko trwali przy błędnych doktrynach, ale także pozostawali nieczuli na przekształcającą moc Ducha Świętego. Tak oto po raz kolejny udowodniono, jak złe są skutki budowania Kościoła przy pomocy państwa, czego często doświadczano w historii od czasów Konstantyna aż do dziś, oraz odwoływania się do pomocy władz świeckich, by wesprzeć ewangelię Tego, który oznajmił: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18,36). Chociaż związek Kościoła z państwem, i to bez względu na rozmiar zjawiska, wydaje się przybliżać świat do Kościoła, w rzeczywistości sprowadza Kościół bliżej świata.
-184-
Wielka zasada, której tak dzielnie bronili John Robinson i Roger Williams, głosząca, że prawda jest odkrywana stopniowo, a chrześcijanie powinni być gotowi przyjąć wszelkie światło, które zostanie im objawione przez Słowo Boże, zniknęła z oczu ich potomków. Protestanckie Kościoły Ameryki, a także te w Europie, tak bogato obdarowane błogosławieństwami reformacji, zatrzymały się na ścieżce reform. Choć od czasu do czasu pojawiali się wierni mężowie głoszący nową prawdę i wykazujący długo pielęgnowane błędy, większość — podobnie jak Żydzi w dniach Chrystusa czy zwolennicy papiestwa w czasach Lutra — zadowalała się wiarą swoich ojców i życiem, jakie prowadziła. Z tego powodu religia znowu zdegenerowała się do formalizmu; zachowywa
no i pielęgnowano błędy i zabobony, które zostałyby odrzucone, gdyby Kościół nadal kroczył w świetle Słowa Bożego. W ten sposób duch, jaki przyświecał reformacji, zaczął stopniowo zanikać, aż doszło do tego, że Kościoły protestanckie potrzebowały reformy
tak samo, jak potrzebował tego Kościół rzymski za czasów Lutra. Panowało w nich takie samo umiłowanie rzeczy ziemskich, takie samo duchowe otępienie, podobny stosunek do ludzkich opinii i zastępowanie nauk Słowa Bożego ludzkimi teoriami.
Szerokiemu dostępowi do Biblii na początku dziewiętnastego stulecia i wielkiemu światłu, jakie dzięki temu spływało na świat, nie towarzyszył odpowiedni postęp w poznaniu objawionej prawdy ani też rozwój praktycznej pobożności. Szatan już nie ukrywał Słowa Bożego przed ludźmi jak niegdyś; żeby nadal osiągać swój cel, skłonił wielu, aby nisko je cenili. Ludzie zaniedbywali studiowania Pisma Świętego i w ten sposób nadal akceptowali jego fałszywe interpretacje, trzymając się nauk, które nie znajdowały potwierdzenia w Biblii.
Widząc, że nie zdoła zniszczyć prawdy za pomocą prześladowań, znów wykorzystał zasadę kompromisu, który doprowadził do wielkiego odstępstwa i powstania Kościoła rzymskiego. Tym razem nakłonił chrześcijan, aby związali się nie z poganami, ale z tymi, którzy przez swoje przywiązanie do rzeczy materialnych okazali się prawdziwymi bałwochwalcami, podobnie jak czciciele bożków. Wynik takiego zjednoczenia musiał być równie zgubny jak niegdyś; pod płaszczykiem religii karmiono dumę i ekstrawagancję, a Kościoły ulegały zepsuciu. Szatan nadal zniekształcał nauki Biblii, a tradycje, które miały doprowadzić do upadku miliony ludzi, głęboko zapuszczały swoje korzenie. Kościół podtrzymywał i bronił owych tradycji, zamiast walczyć o „wiarę raz świętym podaną”. W taki sposób doprowadzono do upadku zasad, które wyznaczyli reformatorzy i dla których tak bardzo cierpieli.